60 lat temu żeńska reprezentacja wywalczyła brązowy medal igrzysk olimpijskich w Tokio. Polskie siatkarki przegrały tylko dwa mecze. – Inny klimat, ludzie, kultura, a do tego super organizacja, technika, elektronika. To nas przygniatało – wspomina w rozmowie z Anną Kozińską z tvpsport uczestniczka zmagań Krystyna Czajkowska-Rawska.
japonki poza zasięgiem
Siatkówka jako gra zespołowa zadebiutowała na igrzyskach olimpijskich w Tokio w 1964 roku. – Judo i siatkówka były ich sportami – wspomina siatkarka. Zawodniczki z Kraju Kwitnącej Wiśni okazały się nie do zatrzymania. W meczu finałowym Japonki wygrały ze Związkiem Sowieckim 3:0. – Przegrałyśmy z nimi tylko 1:3. Jako jedyna drużyna wygraliśmy z Japonkami seta (wszystkie mecze poza spotkaniem Polski z Japonia zakończyły się wynikami 3:0 – przyp. red.). Umiałyśmy sobie podpowiadać. Była jakaś dziurka w bloku, kiwnęłyśmy, udało się. Patrzenie na nie było jednak przyjemnością. Nie byłyśmy w stanie zbliżyć się do ich poziomu – nie ukrywa Czajkowska-Rawska. Ekipa Japonii grała w ówczesnych czasach grała na bardzo wysokim poziomie. – My umiałyśmy zrobić pady w przód, byłyśmy zżyte ze sprawnością, ale one? Od razu sto piłek na boisko, nowa zagrywka, której nie umiałyśmy przyjąć. Jak coś rozegrałyśmy, to było szczęście – przyznaje brązowa medalistka tamtych igrzysk. – Grałyśmy z nimi już na mistrzostwach świata w Brazylii w 1960 roku. Srogo nas potraktowały. Były nieduże, drobne, w ogóle jakieś dzikie. My stojąc w drodze na parkiet miałyśmy koszulki, więc się w nas wpatrywały. Same miały jakieś gąbki na biodrach – wspominała olimpijska medalistka.
MEdal na który nikt nie liczył
Na polskie siatkarki nikt nie liczyły, co ciekawe, na igrzyska pojechały w zaledwie dziesięcioosobowym składzie w ramach „oszczędności”. – Ludzie nie liczyli, że coś możemy w ogóle zdobyć. „Pojechały, to pojechały”. Poza tym miałam odczucie, że niewiele osób tym się interesowało i niewiele osób obchodziło, co my robimy. Byłyśmy po prostu trochę w szarym ogonku – powiedziała Krystyna Jakubowska, podstawowa atakująca tamtej drużyny. Władza ludowa uznała, że w ramach oszczędności, zamiast wyznaczonych 12 zawodniczek do Tokio poleci 10, bo „przecież na boisku i tak jest miejsce tylko dla 6”. Medalu Polek w Tokio mogło jednak nie być. Bezcenne – i to dla całej olimpijskiej kadry – okazało się wsparcie rodaków z zagranicy. – Cała reprezentacja do Tokio było sfinalizowana przez Polonię. Dopiero wtedy dowiedziałyśmy się dlaczego podpisujemy tyle kartek, dla ludzi których nie znamy – opowiada Czajkowska-Rawska.
EgZotyczna wyprawa
Już sama podróż do Tokio była czymś niezwykłym. – LOT prowadził nas do Kopenhagi. Tam było pierwsze lądowanie. Potem lot na Alaskę i tam szukanie białych niedźwiedzi. Zachowywałyśmy się jak młodzież, a przecież miałyśmy po 30 lat. Sama miałam 28. Wreszcie Tokio. Jak już ląduje się na ziemi igrzysk, marzy się o krążku. Ale już samo uczestnictwo jest sukcesem – ocenia Czajkowska-Rawska, która brąz wywalczyła też w Meksyku w 1968 roku.
Zobacz również:
Milena Sadurek o igrzyskach w Pekinie
źródło: Polskie Radio, sport.tvp.pl