Grzegorz Pająk w przyszłym sezonie będzie bronił barw LUK Politechniki Lublin, która odważnie zapowiada swoją chęć awansu do PlusLigi. – Taki cel mamy przed sobą postawiony. Całą bańkę pompują nasze media. My tego nie negujemy, ale też nie utożsamiamy się w 100% z wielkością pompowania tej bańki. Wiemy, po co przyszliśmy do tego klubu. Jeszcze przed podpisaniem kontraktu mieliśmy zaznaczone, że zespół chce za rok awansować do ekstraklasy, więc przed nami takie zadanie i na pewno będziemy dążyć do jego zrealizowania – powiedział w rozmowie ze Strefą Siatkówki rozgrywający lubelskiego zespołu, Grzegorz Pająk.
W ostatnim momencie wskoczyliście do PreZero Grand Prix PLS. To była dla was okazja do pokazania się?
Grzegorz Pająk: – Wskoczyliśmy w ostatnim momencie w miejsce Trefla Gdańsk, którego położył koronawirus i z tego miejsca chciałem życzyć chłopakom z Gdańska zdrowia. Po pierwsze chcieliśmy godnie zastąpić zespół z Gdańska, a po drugie tak – chcieliśmy się pokazać. Do tego zmierza nasz klub, żeby zagrać w najwyższej klasie rozgrywkowej i pokazanie się na tle tych zespołów jest dla nas super wrażeniem.
Długo ćwiczyliście na piasku przed przyjazdem do Warszawy?
– Mieliśmy dwa treningi na piasku, ale jeszcze niezwiązane z grą w czwórkach. Dopiero potem otrzymaliśmy informację, że wystąpimy w Warszawie zamiast Trefla Gdańsk i ćwiczyliśmy dwa dni do tego turnieju. W środę i czwartek przygotowywaliśmy się do PreZero Grand Prix, ustalaliśmy, kto gra na którym skrzydle, jaki mamy system i tak tu właśnie przyjechaliśmy.
To chyba jednak spora różnica. W czwórkę, ale na piasku, z halowymi zasadami siatkówki.
– Jest duża różnica, bo trzeba zachować rozwiązania ataku z siatkówki halowej. W swoim składzie mamy plażowicza – Bartka Malca, który próbował atakować po plażowemu, ale szło mu to w kratkę. Brakowało nam czasem skuteczności, co pokazuje, że w tej odmianie siatkówki czasem trzeba po prostu mocno uderzyć.
W Lublinie powstał całkowicie nowy zespół, przygotowania już rozpoczęliście. Głośno mówi się o waszych plusligowych aspiracjach. Nie boicie się tej presji?
– Zarówno klub, jak i my chcemy awansować do PlusLigi. Taki cel mamy przed sobą postawiony. Całą, trochę dużą, bańkę pompują nasze media. My tego nie negujemy, ale też nie utożsamiamy się w 100% z wielkością pompowania tej bańki. Wiemy, po co przyszliśmy do tego klubu, jeszcze przed podpisaniem kontraktu mieliśmy zaznaczone, że zespół chce za rok awansować do ekstraklasy, więc przed nami takie zadanie i na pewno będziemy dążyć do jego zrealizowania. Takich zespołów w I lidze jest jednak chyba cztery, więc będzie ciekawie.
Będzie ciekawie, bo I liga chyba coraz głośniej stara się równać do PlusLigi?
– Tak, z tego, co mogę na ten moment powiedzieć, to organizacyjnie jest to to samo. Niczego nam w Lublinie nie brakuje. Zarówno pod kątem organizacji, miejsca, w którym trenujemy, sprzętu czy sztabu medycznego. Tak naprawdę mamy to, co miałem w poprzednich klubach. Mamy spokój, trenujemy i niczym innym nie musimy się przejmować. Wszystko, czego potrzebujemy, żeby się dobrze przygotować, do nas spływa. Ta I liga na pewno idzie do przodu.
Po przerwie ciężko było wrócić do przygotowań na pełnych obrotach?
– Ja mogę na swoim przykładzie powiedzieć, że zanim zamknęli nas na cztery spusty, to kilka tygodni trenowałem na własną rękę, bo na tamten moment było przed nami widmo czterech miesięcy siedzenia w domu. Na chwilę to zostawiłem, a potem miesiąc przed rozpoczęciem przygotowań wróciłem, zacząłem chodzić do siłowni, robić trochę więcej, a w między czasie bardzo dużo jeździłem z rodziną na rowerze, miałem okazję też pograć w turniejach plażowych. Tego ruchu trochę było, ale nie aż tyle co zazwyczaj.
Koronawirus cały czas jest obecny. Dostaliście odpowiednie wytyczne, żeby unikać ryzyka?
– Dostaliśmy szeroko pojęte wytyczne, że mamy o siebie dbać, unikać zgromadzeń masowych. Jak nie musimy gdzieś jechać, to żebyśmy nie jechali, a jeśli już musimy, to żebyśmy na siebie uważali. Teraz wszędzie musimy na to uważać, nosimy maseczki, dezynfekujemy dłonie, tyle ile możemy, tyle robimy. Nie wiem, co było przyczyną zakażenia w Treflu Gdańsk, ale na pewno każdy z zespołów musi na to uważać, bo szkoda by było, żeby kolejne drużyny znalazły się w podobnej sytuacji, co wstrzymałoby, albo nawet i zatrzymało ligę.
Boicie się tego?
– To zakażenie Trefla Gdańsk pokazuje, że taka sytuacja może się zdarzyć. Wystarczy wejść do marketu, czegoś dotknąć, przetrzeć się po nosie i złapać koronawirusa. Nawet nie wiedząc, że jesteśmy zakażeni, możemy zarazić połowę zespołu.
źródło: inf. własna