– Jeśli powołuję zawodnika do kadry, to oczekuję od niego dyspozycyjności. A kiedy jest czas na pracę, to trzeba ją wykonywać – mówi Ferdinando de Giorgi, były selekcjoner Polaków o swojej filozofii trenerskiej.
Wielu ekspertów jako faworytów tegorocznej Ligi Narodów wskazuje prowadzonych przez pana Włochów oraz reprezentację Polski. W czym tkwi siła biało-czerwonych?
– Wasza drużyna nie ma słabych punktów, do tego jest kompletna, silna. Bardzo zrównoważona przez to, jaki wybór ma selekcjoner na poszczególnych pozycjach. Dla każdego trenera rywali będziecie faworytem.
Status faworyta wzmocnił się odkąd trzy lata temu dołączył do kadry Wilfredo Leon, choć wciąż nie wiadomo, czy zagra on w tegorocznych mistrzostwach świata. Taki zawodnik to wzmocnienie czy ułatwienie dla rywala, który wie, że w ważnym momencie meczu piłka trafi właśnie do tego zawodnika?
– Tylko jak jesteś Wilfredo Leonem, to po prostu musisz atakować i dostawać piłki. Z takim graczem potencjał zawsze wzrasta, ale na tym najwyższym poziomie to nie jeden zawodnik decyduje o zwycięstwie, a detale. Kiedy się wygrywa, to te najmniejsze rzeczy zmieniają bieg spotkania. Dlatego na treningach trzeba pracować właśnie nad tymi detalami, by przygotować się najlepiej, jak to możliwe. Jeśli to, co robimy okaże się wystarczające, wtedy świetnie dla nas. Jeśli nie – trzeba pogratulować rywalowi zwycięstwa.
Jak pan dziś wspomina doświadczenie pracy w polskich klubach i kadrze? Choć trzeba jasno sobie powiedzieć, że rok 2017 był bardzo nieudanym sezonem, zwieńczonym porażką 0:3 ze Słowenią w barażu o ćwierćfinał mistrzostw Europy.
– Nikt, włącznie ze mną, nie był zadowolony z tego wyniku. Graliśmy turniej u siebie i chcieliśmy wypaść, jak najlepiej, ale niektóre rzeczy nie funkcjonowały. Ja chciałem kontynuować pracę z waszą reprezentacją, ale zabrakło cierpliwości z drugiej strony. Wcześniej spędziłem dwa lata w ZAKSIE Kędzierzyn-Koźle i to także było cenne doświadczenie. Nie tylko stworzyliśmy ciekawy zespół, ale także strukturę, która nadal jest kontynuowana. Nie jest łatwo dwa razy wygrać Ligę Mistrzów, tak jak zrobiła to ZAKSA, ale skoro dokonali takiego osiągnięcia, znaczy, że wszystko świetnie funkcjonuje.
Po rozstaniu z kadrą wrócił pan do Polski, by prowadzić Jastrzębski Węgiel. Już wtedy dało się słyszeć, że zmienił się pan nieco jako trener po doświadczeniach w reprezentacji, gdzie nie wszystkim odpowiadały długie, ośmiogodzinne treningi. Jak na pana wpłynęło to doświadczenie?
– Są pewne podstawy, które się nie zmieniają – szacunek do siebie nawzajem, dyspozycyjność ze strony zawodników. Reszta może się zmieniać zależnie od sytuacji, trzeba dostosować pewne rzeczy pod drużynę i zawodników. Tak też działałem zależnie od tego, czy prowadziłem ZAKS-ę, Jastrzębski Węgiel czy Cucine Lube Civitanova. Poza tym praca w kadrze jest o tyle specyficzna, że to co robisz w klubie przez osiem miesięcy musisz skondensować w dwóch na zgrupowaniach. A to, co u mnie się nie zmienia, to zasada, że kiedy pracujemy to pracujemy. Dlatego, jeśli zawodnik deklaruje pełną dyspozycyjność, to dla mnie jest to sygnał, że chce pracować przez cały czas.
*Cały wywiad Edyty Kowalczyk w serwisie onet.pl
źródło: onet.pl