Strefa Siatkówki – Mocny Serwis
Strona Główna > Publicystyka > Felietony > Falowanie i spadanie – bilet przy ścianie

Falowanie i spadanie – bilet przy ścianie

fot. PressFocus

Sezon 2022/23 w wykonaniu reprezentacji Polski siatkarek zakończył się najlepiej jak mógł. Nie ma jednak co ukrywać – była to droga pełna wzlotów i upadków. Najważniejsze jest jednak to, że polskie siatkarki zdobyły historyczny brąz siatkarskiej Ligi Narodów, a przede wszystkim upragniony awans na igrzyska olimpijskie w Paryżu. Jak do tego doszło?

Początek wyznaczony kontuzjami

Tauron Liga, czyli rozgrywki najwyższej klasy rozgrywkowej wśród kobiet są bardzo intensywne. Ten sezon odbił się kontuzjami zwłaszcza wśród polskich środkowych. Na tej pozycji trener Stefano Lavarini nie może narzekać na brak wyboru, ale poważna kontuzja wykluczyła z rywalizacji w biało-czerwonych barwach Klaudię Alagierską-Szczepaniak. Przemęczeniowe urazy spowodowały również, że nie mógł korzystać z usług Aleksandry Gryki i Weroniki Centki, a Kamila Witkowska dołączyła do reprezentacji dopiero w trakcie sezonu. Po urazie odniesionym w trakcie spotkań finałowych Tauron Ligi rehabilituje się także przyjmująca, Zuzanna Górecka. W rozgrywkach siatkarskiej ligi narodów z powodu problemów z nadgarstkami nie wzięła udziału także kapitan reprezentacji – Joanna Wołosz.

#JAZDABABY

Pomimo kłopotów zdrowotnych siatkarek reprezentacja wystartowała z przytupem.

Plan był bardzo jasny – postarać się o jak najlepszy wynik w siatkarskiej lidze narodów po to, by uzbierać jak najwięcej punktów do rankingu FIVB i mieć plan awaryjny, gdyby nie udało się awansować z turnieju kwalifikacyjnego. Wygrane z Serbią, czy z Włoszkami pośród głosów marudzących, że to przecież nie były drużyny w pełnych składach. Według malkontentów te zwycięstwa nic nie znaczyły, a jednak drużyna Stefano Lavariniego pięła się w tabeli VNL ciesząc oczy kibiców kolejnymi zwycięstwami i ostatecznie awansując do walki o medale rozgrywek z pierwszego miejsca po rundzie zasadniczej. Polki w półfinale uległy reprezentacji Chin, a w walce o brąz stoczyły zaciętą walkę z gospodyniami turnieju Amerykankami. Pięciosetowy bój zakończył się wybuchem radości na polskim boisku i coraz wyższą pozycją biało-czerwonych w światowym rankingu. Z przyjemnością patrzyło się także na coraz większe wsparcie dla siatkarek płynące z wszelkich kanałów w social mediach.

Powroty i spadanie

Kolejnym z ważnych punktów na mapie siatkarskiego sezonu reprezentacji były mistrzostwa Europy. Przed turniejem Polki sparowały z Turczynkami, a podczas tych meczów towarzyskich trener Stefano Lavarini próbował ustawienia z Malwiną Smarzek w roli przyjmującej. Powoli do kadry wracała Joanna Wołosz, ale przed startem mistrzostw starego kontynentu okazało się, że w rywalizacji z powodu na kontuzje nie wezmą udziału ani wyżej wspomniana Smarzek, ani Martyna Czyrniańska. Młodej przyjmującej odnowił się uraz mięśni brzucha z którym zmagała się już podczas rozgrywek ligowych. Sztab kadry w porozumieniu w medykami doszedł do wniosku, że lepiej mieć sprawną Czyrniańską na turniej kwalifikacyjny do Igrzysk, niż przyjmującą która nie jest w stanie wyjść na boisko w trakcie walki o Mistrzostwa Europy i nie ma również czasu, żeby porządnie się wyleczyć. Formację przyjęcia wzmocniła Weronika Szlagowska, która dopiero co wróciła z Uniwersjady w Chinach. Trener Lavarini często również stawiał na manewr z Aleksandrą Szczygłowską w roli przyjmującej. Im dalej w turniej, tym bardziej wyglądało na to, że coś w polskiej maszynie zaczyna się sypać. Ostatecznie po wzlotach i upadkach w jakości gry Polki zakończyły rywalizację w ćwierćfinale, gdzie nie wykorzystały szans w walce z Turcją. Czyli zespołem, który zdobył tytuł w finale. Wspominam o tym, ponieważ również w mistrzostwach świata w ćwierćfinale podopieczne Stefano Lavariniego odpadły w ćwierćfinale z późniejszymi zwyciężczyniami. Oba zespoły mają na prawym skrzydle którą trudno powstrzymać. Turcja wzmocniła się Melissą Vargas, a Serbia od dawna może liczyć na Tijanę Bosković. Już wtedy pośród kibiców brzmiały głosy, że Polki lepiej grają, kiedy na boisku w roli rozgrywającej jest Katarzyna Wenerska.

Droga na szczyt usłana kamieniami

Tak jak pisałam w zapowiedzi turnieju kwalifikacyjnego. Odkąd okazało się, że o tak cenny bilet na igrzyska Polki zagrają w Łodzi wymarzyłam sobie ten moment. Piłka po meczu z reprezentacją Włoch upada w boisku, Atlas Arena wybucha eksplozją radości, a wszyscy cieszą się, bo te dziewczyny odniosły tak ważny sukces. W takim przypadku bardzo miło jest móc powiedzieć „a nie mówiłam”. Niezbyt podobała mi się reakcja dziennikarzy dookoła, kiedy na Polki po pojedynku z Koreankami spadła dość duża fala krytyki. Nie wiedziałam co myśleć, bo to jasne że pod koniec sezonu Polkom brakowało sił. Rotacji w składzie było bardzo mało, a jeśli nawet Magda Stysiak mówi, że nie jest robotem i najzwyczajniej w świecie jest zmęczony to znaczy, ze sytuacja jest naprawdę poważna. Wraz z upływem turnieju dało się to zauważyć. Pierwsze sygnały ostrzegawcze pojawiały się już w starciu z  Koreą. A ja ze względu na swoją znajomość włoskiego pracowałam również przy meczach Italii. Dlatego w dzień starcia Polski z Tajlandią przyjechałam na Atlas Arenę dosłownie trzęsąc się z nerwów. Już dzień wcześniej azjatycki zespół sprawił Włoszkom bardzo dużo kłopotów. One jednak przeciągnęły szalę wygranej na swoją stronę argumentami siły. Polkom jednak ta sama sztuczka się nie udała. Klasycznie jeśli pozwolisz drużynom z Azji grać po swojemu i na ich warunków, to będziesz miał duże kłopoty. Tajki obijały polski blok i uwijały się w obronie jak mrówki. To ostatecznie doprowadziło do pierwszej przegranej reprezentacji Polski na turnieju. Potem miało być jednak gorzej, bo trójka rywali – Niemcy, USA, Włochy zaliczana była do tych najtrudniejszych. Co trzeba było zrobić, żeby awansować? Wygrywać mecze już do końca i nie odwracać się za siebie. Ku uciesze wielu Katarzyna Wenerska dała znakomite zmiany i wprowadziła w szeregi reprezentacji Polski tak potrzebny spokój. Po raz kolejny Polki udowodniły, że są prawdziwą drużyną, bo we wszystkich pozostałych spotkaniach każda z nich wniosła na boisko coś potrzebnego. W głowach każdego kibica na zawsze zostaną słowa „Stenzel, Wołosz, Łukasik, PARYŻ PARYŻ PARYŻ” – które wybrzmiały po ostatniej piłce polsko-włoskiej konfrontacji. Trzeba to otwarcie przyznać. Reprezentacja Polski zasłużyła na awans do Paryża. Stefano Lavarini wie, co robi.

Zobacz również:
Magdalena Jurczyk: Bardzo pragnęłyśmy tego zwycięstwa i awansu

źródło: inf. własna

nadesłał:

Jeśli zauważyłeś błąd w tekście zgłoś go naszej redakcji:

Copyrights 2015-2024 Strefa Siatkówki All rights reserved