Brak powołania do kadry Nikoli Grbicia w minionym sezonie było zaskoczeniem nie tylko dla samego Fabiana Drzyzgi. Dwukrotny mistrz świata przekuł to w siłę, która pozwala mu rozgrywać udany sezon ligowy w Rzeszowie. Mówi o tym w Przeglądzie Sportowym.
Pozycja w ścisłej czołówce tabeli PlusLigi oznacza, że obecna drużyna Asseco Resovii ma coś, czego brakowało w poprzednich sezonach? W końcu od blisko sześciu lat klub czeka na medal mistrzostw Polski, choć co roku budował skład z dużymi ambicjami.
Fabian Drzyzga: Brakowało poczucia odpowiedzialności za to, że jest się w klubie, który zawsze walczy o najwyższe cele. Szukało się winnych dookoła, a nie zaczynało od siebie. Kiedy w końcu lepiej się poznaliśmy, zaszła zmiana.
Co jeszcze było kluczem?
– Trzon wyjściowej szóstki został w większości utrzymany, co procentuje w lepszych, jak i gorszych momentach. Jako grupa idziemy w tym samym kierunku, bez much w nosie. Do pierwszego składu doszedł nam tylko i aż Torey DeFalco, który dołożył nieco tego amerykańskiego luzu. To gość z jajami, który nie boi się wziąć na siebie odpowiedzialności. Bywa, że chodzi swoimi ścieżkami, ale nie robi tym nikomu krzywdy. Ciągnie drużynę do góry, a jeśli coś mu nie wychodzi, denerwuje się na siebie, a nie na innych.
Rywalizując w lidze powiększonej do 16 drużyn, ktoś powie, że to tylko cztery mecze więcej do rozegrania w sezonie zasadniczym w porównaniu do ubiegłych rozgrywek. Tylko czy aż?
– Niewiele to zmienia w przypadku klubów, które – tak jak my – nie rywalizują w pucharach. Jeśli nie gramy dwóch meczów ligowych w tygodniu, to jest czas i na odpoczynek, i na mocniejszy trening w siłowni. Bo kiedy rozmawiam z kolegami z Zawiercia czy Jastrzębia-Zdroju, których drużyny grają w Lidze Mistrzów, ich program na najbliższe tygodnie opiera się głównie na podróżach i meczach. Tak więc można mówić, że w lidze to tylko cztery mecze więcej, ale jeśli wysłalibyśmy później poszczególnych zawodników na badania, można by się przekonać, jak na ich organizmach odbijają się te skumulowane tysiące kilometrów pokonane w autokarach czy samolotach na kolejne spotkania. To wszystko jest niebezpieczne dla zdrowia organizmów. Nie wspominam już nawet o stronie mentalnej. Bo nikt mi nie powie, że każdy wychodzi tak samo skoncentrowany na mecz z Asseco Resovią, jak z BBTS-em Bielsko-Biała czy Indykpolem AZS Olsztyn. Przy fizycznym zmęczeniu, trudno u siebie wykrzesać jeszcze tę dodatkową adrenalinę.
Pewnie nieprzypadkowo Aleksander Śliwka zaraz po zdobyciu przez ZAKSĘ mistrzostwa Polski w poprzednim sezonie, apelował o rozwagę poszczególnych federacji przy ustalaniu kalendarzy rozgrywek krajowych i światowych. Tym bardziej że ich zespół w play-off na długie miesiące stracił kluczowego zawodnika, gdy Norbert Huber zerwał ścięgno Achillesa.
– Uważam, że głos kadrowiczów w tej kwestii powinien być stawiany dużo wyżej niż opinie zawodników rywalizujących wyłącznie w klubach. Wiem, że o wszystkim decydują ludzie mądrzejsi od nas, ale gdy pojawiają się kontuzje, zawsze zastanawiamy się na ile to wynik pecha, zaniedbań czy właśnie kalendarza. Posłużę się przykładem Aleksandra Śliwki. W ciągu tego roku rozegra w sumie blisko setkę spotkań. Wymagający sezon klubowy skończył pod koniec maja, gdy ZAKSA grała w finale Ligi Mistrzów, za chwilę pojechał na zgrupowanie i w reprezentacji rozegrał wiele spotkań. Po zakończeniu sezonu kadrowego klub dał mu możliwość regeneracji, wyzdrowienia, zrobienia zabiegów, ale pech chciał, że przez kontuzje innych graczy z zespołu, Olek znów musiał grać. Z pełną świadomością tego, że uraz, z jakim się zmaga, regeneruje się poprzez przerwę od rywalizacji. I koło się zamyka.
Obecny układ tabeli dobrze oddaje rozkład sił i potencjału poszczególnych drużyn, czy musimy poczekać do zakończenia pierwszej rundy, by otrzymać pełen obraz?
– Poczekajmy jeszcze, bo wiele drużyn zmagało się z kontuzjami przed sezonem, część zawodników już wróciła do gry. Jedno jest pewne – tabela nie kłamie, a weryfikacją jest pierwsza runda, nie zaś pojedyncze spotkania. W trakcie sezonu dzieją się różne rzeczy. W poprzednich rozgrywkach my też byliśmy, w mniemaniu wielu osób, faworytem większości spotkań, a traciliśmy punkty z teoretycznie słabszymi przeciwnikami. I nikt nie wiedział, jak zagramy w kolejnym spotkaniu. Teraz nasza siła tkwi w tym, że nawet te nie do końca udane spotkania, potrafimy zakończyć na naszą korzyść. Choć nie ulega wątpliwości, że zabrakło nam tego w przegranym meczu z zespołem z Zawiercia i to był nasz najsłabszy występ, jak dotąd. W takim układzie ligi, żaden zespół z czołówki nie położy się i nie powie: „Ok, możemy przegrać, bo będzie czas odrobić straty”. To tylko złudzenie.
Cała rozmowa Edyty Kowalczyk w serwisie przegladsportowy.onet.pl
źródło: przegladsportowy.onet.pl