Do spotkanie GKS-u Katowice z Grupą Azoty ZAKSA Kędzierzyn-Koźle obie drużyny przystąpiły osłabione. U mistrzów Polski brakowało Łukasza Kaczmarka, więc w wyjściowej szóstce pojawił się Bartłomiej Kluth. O ile w pierwszym secie nie skończył żadnej piłki to w dalszej części meczu był wyróżniającym się zawodnikiem i ostatecznie swój udział zakończył z dorobkiem 18 punktów. Od drugiej partii obraz gry przyjezdnych uległ zmianie, co przełożyło się na wynik. Po spotkaniu porozmawialiśmy z atakującym kędzierzynian nie tylko o zakończonych zawodach, ale także o zbliżającym się półmetku rundy zasadniczej.
Moim zdaniem pierwszy set przegraliście, gdyż brakowało w nim wsparcia w ataku dla Aleksandra Śliwki. Także z pana strony. Kiedy w drugim się pan przełamał ta gra wyglądała znacznie lepiej i różnorodniej, gdyż rozkładała się na kilku zawodników. Jakie pan ma zdanie na ten temat?
Bartłomiej Kluth: – Wiadomo, że Olek jest naszym kapitanem i liderem. My chcieliśmy go wspierać. Sam nie wszedłem dobrze w to spotkanie, między innymi dlatego przegraliśmy tego pierwszego seta. Im człowiek spędza mniej czasu na boisku tym ciężej mu się później odnaleźć w tych pierwszych minutach spotkania. Na szczęście później opanowaliśmy swoje emocje, każdy dołożył swoją cegiełkę i mogliśmy się cieszyć z tego zwycięstwa. Nie było łatwo, gdyż siatkarze GKS-u pokazali, że jak zawsze są czarnym koniem w PlusLidze i zawsze należy się ich obawiać.
Trener Grzegorz Słaby uważa, że w tym meczu zabrakło katowiczanom zagrywki. Serwisem nie robili wam krzywdy i nie odrzucali was od siatki. Jak to wyglądało z waszej perspektywy?
– Ciężko mi powiedzieć, ale jeżeli tak pokazywały statystyki to wiadomym jest, że dobre zespoły przy piłkach przy siatce mają bardzo wysoką skuteczność na pierwszej akcji. Jeśli tak stwierdził trener to musi to być prawda. Raz jest dzień, gdzie siedzi zagrywka innym razem nie. Trzeba się odnajdywać w takich realiach, gdzie nie idzie. Nam zagrywka też jakoś bardzo nie siedziała, ale ważne, że mimo to mamy trzy punkty.
Siedział wam za to blok. 15:3 robi wrażenie.
– Dużo pracujemy na elementem bloku i to jest nasza taka podstawa. Blokiem można w siatkówce zdziałać wiele.
Jesteśmy praktycznie na półmetku rozgrywek rundy zasadniczej. Jakby pan ocenił waszą dyspozycję do tej pory?
– Mieliśmy wzloty i upadki. Fizycznie się odbudowaliśmy, potem znowu spadliśmy trochę w dół. Z każdego dołka się jednak wychodzi. My jako zespół idziemy w dobrym kierunku, aby być cały czas w dobrej dyspozycji.
Jak duży wpływ na to wasze falowanie ma granie co trzy dni? Czy jest w ogóle czas na trening?
– Gdzieś to ma wpływ. Trzeba jednak pamiętać, że jest dużo zawodników, którzy grali w kadrach i przyjechali bez wolnego, bo kochają siatkówkę i to co robią. Po przyjeździe do klubu chcą od razu trenować. Najgorsze jest to, że nie ma czasu na trening. Te mecze są tak falowane, każdy z każdym może wygrać, ciągle są jakieś niespodzianki, a moim zdaniem wynika to z tego, że nie mamy kiedy trenować. Możliwe, że bardziej doświadczone zespoły na tym korzystają, gdyż ci mnie doświadczeni potrzebują więcej trenować, dlatego będzie im ciężej.
Z katowiczanami graliście w czwartek, a już w niedzielę jedziecie na szlagier do Jastrzębia Zdroju. Mistrz kontra wicemistrz Polski. Wydaje się, że emocje powinny być gwarantowane.
– Po meczu powrót do domu, w piątek zrobimy siłownię oraz troszeczkę siatkówki i już trzeba będzie wsiadać w autokar i jechać do Jastrzębia Zdroju bić się o kolejne punkty. Tak wygląda rzeczywistość. Nie możemy nic z tym zrobić. Zapraszamy wszystkich kibiców. Mistrz kontra wicemistrz się spotykają to na pewno będzie fajna siatkówka. Będzie to też podsumowanie pierwszej rundy. Można się spodziewać bijatyki, że tak powiem piłka za piłkę i obyśmy stworzyli fajne widowisko.
źródło: inf. własna