Trener Andrzej Grygołowicz jest związany z AZS-em Olsztyn od 1960 roku. Trenerem jest pięćdziesiąty siódmy sezon z rzędu. Był świadkiem wzlotów i upadków olsztyńskiego klubu. Klubu, który w od 1967 roku tylko 5 sezonów spędził poza najwyższą klasą rozgrywkową. Historia AZS-u Olsztyn jest historią życia pana Andrzeja. Z trenerem w ramach cyklu #CzasChwały rozmawiali Eugeniusz Andrejuk i Mariusz Szyszko.
pzps.pl: Skąd wzięła się siatkówka w pana życiu?
Andrzej Grygołowicz: Pierwsza styczność z piłką siatkową była w Wągrowcu w szkole podstawowej. Po przeprowadzce do Poznania w liceum mniej grałem w siatkówkę, Tak naprawdę trenowanie zacząłem w poznańskim AZS-ie podczas studiów na Akademii Rolniczej. Po dwóch latach za namową kolegi Andrzeja Kepela przeniosłem się na studia do Olsztyna. Był rok 1960, wtedy w Olsztynie tworzyła się poważna siatkówka, w Poznaniu siatkówka była w cieniu piłki nożnej i koszykówki bez szans na rozwój. Tak wylądowałem w ówczesnej Wyższej Szkole Rolniczej u trenera Leszka Dorosza.
Na jakim etapie była wtedy w Olsztynie siatkówka?
– Sekcja siatkówki powstała wraz z WSR w 1950 roku. Początkowo grała w mistrzostwach Olsztyna, później w A-klasie. W mieście były silniejsze kluby; Spójnia i OKS, więc AZS zajmował drugie, trzecie miejsca. Z ligi międzywojewódzkiej do drugiej ligi awansowaliśmy za czwartym podejściem w 1961 roku. Cztery lata później, po reorganizacjach rozgrywek awansowaliśmy z A-klasy do pierwszej ligi. Niestety tylko na rok, nie udało nam się utrzymać w lidze. Od 1964 roku dzieliłem grę z rolą trenera drugiego zespołu. W 1967 roku powróciliśmy do najwyższej klasy rozgrywkowej i to już na stałe.
Zaczęły się tłuste lata AZS-u.
– Nie od razu. Zaczęliśmy od piątego miejsca w lidze, pierwszym sukcesem było zdobycie Puchar Polski w 1970 roku. Ten wynik powtórzyliśmy w dwóch kolejnych sezonach. W 1971 roku zdobyliśmy pierwszy, brązowy medal mistrzostw Polski. W tym czasie w sezonie 71/72 z Leszkiem Doroszem współpracował trener Burieviestnika Baku Lew Milman, który przyjechał do nas z ZSRR, a dokładnie z Azerbejdżanu. Pomagał Leszkowi, wniósł trochę nowości, energii, jego oczkiem w głowie była gra w obronie. Z tą trenerską parą AZS zdobył pierwsze wicemistrzostwo i Puchar.
Którzy siatkarze stanowili o sile zespołu?
– Najważniejszym zawodnikiem w tamtych czasach był Stanisław Zduńczyk, wielokrotny reprezentant Polski, olimpijczyk z Meksyku, uczestnik mistrzostw Europy i świata i Pucharu Świata. Był naszym podstawowym siatkarzem, grę w Olsztynie zakończył w 1974 roku. W 1972 roku do Olsztyna trafił z MDK Warszawa Mirosław Rybaczewski, późniejszy mistrz świata i złoty medalista olimpijski. Złoto z Montrealu przywiózł też Zbyszek Lubiejewski, chłopak z Bartoszyc, któremu kontuzja zamknęła drogę do mistrzostw świata w Meksyku. AZS Olsztyn z tymi zawodnikami w składzie sięgnął po pierwszy tytuł mistrzowski w 1973 roku. Rok później zostałem asystentem trenera Leszka Dorosza, z którym przez sześć lat walczyliśmy o najwyższe cele, z kolejnymi mistrzostwami Polski w 76 i 78 roku i drugim miejscem w klubowym Pucharze Zdobywców Pucharów na czele. To był pierwszy złoty okres AZS Olsztyn.
W jaki sposób do Olsztyna, który nie proponował etatów górniczych, milicyjnych lub wojskowych trafiali wybitni siatkarze?
– Od samego początku siatkówka w AZS-ie miała w olbrzymie wsparcie w uczelni. A przede wszystkim w osobie profesora Wiktora Wawrzyczka. Przez lata był prezesem AZS-u, siatkówka była jego oczkiem w głowie. Był profesorem chemii na Wydziale Rolniczym, ale bardzo wymagającym. Nawet siatkarze, których bardzo lubił podczas egzaminów nie mieli u niego taryfy ulgowej. Natomiast otaczał siatkarzy opieką, szczególnie hołubił reprezentantów kraju. Staszek Zduńczyk ze wszystkimi problemami drużyny szedł do profesora. Dbał o nas, fundował nagrody i podarunki, którymi obdarowywał siatkarzy po sukcesach. Swoim autorytetem wyrobił sportowcom prawo do poważnego traktowania ich zainteresowań pozanaukowych. Dzięki niemu w olsztyńskiej uczelni zapanowała przyjazna atmosfera wokół siatkówki. Mieliśmy wsparcie władz rektorskich i profesorów, którzy bardzo kibicowali siatkarzom.
I ta atmosfera, a nie pieniądze czy etaty wpływała na decyzje siatkarzy o przyjściu do Olsztyna na studia?
– To była zagadka nawet dla Jurka Wagnera, który jako trener złotych medalistów dziwił się, że AZS jako według niego najbiedniejszy klub świata ma w swoich szeregach mistrzów i osiąga takie wyniki. Jak ściągnięto na przykład Mirka Rybaczewskiego? Leszek Dorosz trzykrotnie przyjeżdżał do jego rodzinnego domu w Falenicy na rozmowy z rodzicami i babcią Mirka. Namawiał ich, żeby Mirek trafił do Olsztyna, gdzie mógłby zrobić studia. To były trochę inne czasy. Rodzice nie stawiali na sport, który według nich nie dawał środków do życia. Decyzję podjęła babcia Mirka, która zadzwoniła do Dorosza z informacją, że to ona zdecydowała o przyjściu Mirka do Olsztyna. Jeżeli chodzi o pieniądze, to dopiero po drugim mistrzostwie Polski miasto zaczęło pomagać. A właściwie partia, a nie miasto. Mieliśmy w Komitecie Wojewódzkim swoich sympatyków, pojawiła się praca dla czołowych zawodników. Byli oni zatrudnieni na część etatu w różnych zakładach pracy. Nie były to „lipne” pieniądze. Siatkarze chodzili na kilka godzin do pracy, mieli ulgi na wyjazdy na mecze i obozy, ale pieniędzy za nic nie otrzymywali. Niektórzy, jak Zduńczyk po zakończeniu kariery siatkarskiej kontynuowali pracę w zawodzie po wyjeździe do Holandii . Pojawiły się ciężko wywalczone przydziały na mieszkania, ale to odbywało się raczej powoli i w dużych bólach.
W 1979 roku został pan pierwszym trenerem AZS-u.
– Leszek Dorosz wyjechał do pracy do Jugosławii. Objąłem zespół osłabiony odejściem trzech kluczowych siatkarzy: Wojtek Baranowicz odszedł do Gwardii Wrocław, Staszek Iwaniak i Zbyszek Lubiejewski kontynuowali karierę zawodniczą i trenerską w Belgii. Wróżono nam spadek z ligi, a zdobyliśmy wicemistrzostwo kraju. Do składu włączyłem czterech młodych. Trzech wychowanków: Zdziśka Adamowicza, Waldka Mieczkowskiego, Piotrka Koczana i Włodka Nalazka z MDK Warszawa. Wszyscy czterej bardzo dobrze wkomponowali się w zespół, od razu zaczęli grać w szóstce. W kolejnych sezonach zdobywaliśmy medale, niestety nie złote, ale konkurencję mieliśmy na początku lat osiemdziesiątych bardzo silną. Gwardia Wrocław i Legia Warszawa miały w składach podstawowych zawodników ówczesnej reprezentacji Polski.
W 1985 roku wyjechał pan do Francji.
– Po zdobyciu brązowego medalu dostałem propozycję poprowadzenia pierwszoligowego kobiecego zespołu z Paryża. Niestety po pierwszym sezonie mój klub zbankrutował i trafiłem do Lille, do uniwersyteckiego klubu żeńskiego. W 1988 roku wróciłem do Olsztyna, gdzie zostałem szefem szkolenia. Pod moją nieobecność AZS zdążył spaść i awansować do pierwszej ligi. W 1990 roku objąłem ponownie funkcję pierwszego trenera.
I ponownie nastąpił złoty okres AZS.
– Sportowo to był to bardzo dobry czas. Dwa sezony z rzędu wygraliśmy zacięte finały z AZS-em Częstochowa, do złotych medali dołożyliśmy dwa zwycięstwa w Pucharze Polski. W 1991 roku akademicka reprezentacja Polski oparta na naszym zespole zdobyła złoty medal na Uniwersjadzie w Sheffield. Natomiast wyniki nie szły w parze z zamieszaniem organizacyjnym. Zapanowało bezkrólewie, prezes sekcji podał się do dymisji. W klubie pojawili się nowi ludzie, którzy obiecywali wiele, ale nic z tego nie wynikało. W drugim mistrzowskim sezonie chłopaki grali praktycznie cały sezon za darmo. Akademia Rolniczo Techniczna też nie miała środków na siatkówkę, a obiecani sponsorzy nie pojawili się. Kluczowi zawodnicy powoli zaczęli opuszczać klub, jeszcze zdobyliśmy srebrny medal, ale w sezonie 1993/94 mimo, że po pierwszej rundzie byliśmy na trzecim miejscu, wróciły problemy finansowe i w efekcie spadliśmy z ligi. To był dla mnie i większości siatkarzy koniec przygody z AZS.
Pan jednak jeszcze wrócił na ławkę trenerską w Olsztynie.
– Zanim to się stało pracowałem w Morzu Szczecin i w Avii Świdnik. W 1998 roku zostałem asystentem Staszka Iwaniaka w Serii B, która była wówczas odpowiednikiem drugiej ligi. Udało nam się awansować, sytuacja powoli zaczęła się normować. AZS pozyskał Indykpol jako sponsora tytularnego, a w 2001 roku do gry weszło PZU. Ja pozostawałem w roli drugiego trenera u zmieniających się kolejno szkoleniowców.
I wtedy rozbudziły się apetyty olsztyńskich kibiców na powrót do czasów chwały.
– To był złoty okres dla AZS-u pod względem finansowym. Będąc ponad pół wieku trenerem w AZS takiego okresu nie pamiętam. Do 2007 roku możliwości finansowe klubu były ogromne. W składzie pojawiły się gwiazdy: Paweł Zagumny, Paweł Papke, Piotr Gruszka, Marcin Nowak, Grzegorz Szymański, nie licząc obcokrajowców. Nie udało się zdobyć mistrzostwa Polski. Dlaczego? Uważam, że było bardzo dużo indywidualności, a nie było zespołu. Nie wszyscy zawodnicy wytrzymywali presję i oczekiwania olsztyńskich kibiców. Poza tym zabrakło trochę szczęścia. W najważniejszych momentach kontuzje odnosili kluczowi gracze. Pamiętam finał ze Skrą Bełchatów, gdzie urazy wykluczyły z gry Michała Bąkiewicza i Pawła Papke, który w półfinale w pojedynkę rozbił AZS Częstochowa. Tu mieliśmy odwrotną sytuacja do tej z początku lat dziewięćdziesiątych. Organizacyjnie wszystko zapięte było na ostatni guzik, ale za tym nie poszedł sukces sportowy. Bo za sukces w tamtym momencie uznaję zdobycie złotego medalu. Takie były oczekiwania. Dawniej okazywało się, że pieniądze to nie wszystko. Liczył się też charakter.
Jak ocenia pan obecną sytuację AZS-u?
– Finansowo nie jest tak kolorowo jak za czasów PZU. Skończyły się medale razem z pracą polskich trenerów. Ostatni 22 medal zdobył w 2008 roku zespół prowadzony przez Ireneusza Mazura. Trenerzy z zagranicy, często z uznanymi nazwiskami nie są w stanie zdobyć żadnego medalu. Na pewno dzieje się tak też z powodów finansowych. Do Olsztyna nie trafiają gracze z najwyższej półki i ciężko jest nawiązać walkę z czołowymi klubami. Za nami dwa świetne okresy w historii. Dzisiaj jesteśmy w przeciętności, ale ciągle w elicie. Przypomnę, że od awansu w 1965 roku tylko przez pięć sezonów nie graliśmy w najwyższej klasie rozgrywkowej. Od powstania zawodowej ligi w 2000 roku tylko trzy zespoły niezmiennie w niej grają: Jastrzębie, Kędzierzyn – Koźle i my. Dzięki firmie Indykpol i innym sponsorom z naszego województwa możemy nadal grać w elicie, trzeba to docenić. Przed nami remont wysłużonej Uranii, który potrwa co najmniej dwa sezony i przed klubem stawia nowe wyzwania. Ja kontynuuję moją pracę jako asystent w drugim zespole AZS UWM. To jest mój pięćdziesiąty siódmy sezon trenerski. Siatkówka jest z Olsztynem na stałe związana, a ja z nią.
źródło: pzps.pl