– Ważne były spokój i pewność bijące od trenera, który w trudnych momentach potrafił nawet uśmiechnąć się i powiedzieć dziewczynom, że robią wszystko tak, jak on oczekiwał, tylko muszą jeszcze mocniej wierzyć albo jeszcze lepiej wykonać jakiś element. Potrafił ściągnąć z nich presję – powiedziała w rozmowie ze Strefą Siatkówki Aleksandra Jagieło, była mistrzyni Europy.
Radosław Nowicki: W niedzielę w Łodzi Polki wywalczyły awans na igrzyska olimpijskie. To jeden z największych sukcesów żeńskiej siatkówki od ery Złotek, której częścią pani była?
Aleksandra Jagieło: Czuję się spełnioną zawodniczką, ale nie udało mi się osiągnąć tej jednej rzeczy, czyli awansować i pojechać na igrzyska. Jest to ogromny sukces dziewczyn, na który czekaliśmy bardzo długo. To nagroda za ten trudny okres reprezentacyjny, który zakończył się turniejem w Łodzi.
Rozkręcały się powoli
Chociaż przyzna pani, że w turnieju w Łodzi Polkom szło jak po grudzie.
– Największe sukcesy rodzą się w bólach. Ten turniej miał wiele trudnych momentów, bo od jego początku dziewczyny nie grały tak jak przyzwyczaiły nas w Lidze Narodów. Mecz z Tajlandią został przegrany, ale myślę, że już w spotkaniu z Niemkami wrócił ten ogień, który przełożył się na kolejne mecze.
W meczach z siatkarkami z Tajlandii i Niemiec Polki męczyły się niemiłosiernie. Z czego to mogło wynikać?
– Są to bardzo waleczne i zdeterminowane zespoły. Odkąd pamiętam, to zawsze z nimi ciężko się grało. Tajlandia to jest taka drużyna, którą trzeba dobić. Nie można z nią wchodzić w kiwki, obijanie bloku, przedłużone wymiany, bo ona broni bardzo dobrze. W meczach z siatkarkami z Tajlandii trzeba siarczyście uderzać piłki, aby po drugiej stronie nie było czego zbierać. To był problem w tym meczu. W spotkaniu z Niemkami dodatkowo doszły popsute zagrywki, które w tie-breaku sięgnęły apogeum, ale myślę, że po wywalczeniu awansu na igrzyska nikt już o tym nie będzie pamiętał.
A ten mecz z Amerykankami dał wiarę Polkom, że mogą wywalczyć awans? Przez lata te przeciwniczki były poza ich zasięgiem, a w tym roku pokonały je dwukrotnie.
– Od zeszłego roku nawet trzykrotnie, bo wygrały także z nimi w mistrzostwach świata. Te wyniki pokazały, że to nie był przypadek. Myślę, że to jest duża zasługa Stefano Lavariniego, który wlał w ten zespół mnóstwo wiary i przekonał zawodniczki, że dzięki ciężkiej pracy można odnosić sukcesy.
Spokój i pewność bijąca od trenera
A w meczu z Włoszkami kluczowa okazała się siła mentalna? Przecież do połowy drugiego seta to Włoszki dyktowały warunki gry, a jednak Polki się podniosły i przełamały reprezentację Italii.
– Pierwszy set toczył się pod dyktando Włoszek. Naszym zadaniem było naskoczyć na nie zagrywką, szczególnie upolować nią Syllę, a to one narzuciły nam rytm gry. Trzymały nas blokiem, były skuteczne w ataku, a my krwawiłyśmy. Na szczęście w siatkówce trzeba wygrać trzy sety, żeby cieszyć się ze zwycięstwa. W drugim secie dziewczyny grały już lepiej. Wciąż przegrywały trzema punktami, ale myślę, że o przełamaniu zadecydowała zespołowość. Stefano cały czas próbował, zmieniał zawodniczki, szukając szóstki, która doprowadzi ten mecz do zwycięstwa. I to się udało. Ważne były też spokój i pewność bijące od trenera, który w trudnych momentach potrafił nawet uśmiechnąć się i powiedzieć dziewczynom, że robią wszystko tak, jak on oczekiwał, tylko muszą jeszcze mocniej wierzyć albo jeszcze lepiej wykonać jakiś element. Potrafił ściągnąć z nich presję i wpoić im, że jeśli tylko będą walczyć, to wygrają.
Awans na igrzyska już teraz da drużynie sporo oddechu, bo nie trzeba będzie w Lidze Narodów grać z nożem na gardle i liczyć punktów?
– Oczywiście. To było też ogromne wyzwanie ze strony PZPS-u. Fajnie, że prezes Świderski zrobił wszystko, aby te kwalifikacje odbyły się w Polsce. Dziewczyny ostatnie mecze grały przy pełnych trybunach. To też miało ogromne znaczenie. Po wywalczeniu awansu Liga Narodów nie będzie grana już z nożem na gardle i obawą, że jakakolwiek wpadka z niżej notowanym przeciwnikiem zabierze nam rankingowe punkty, tylko dziewczyny będą mogły przygotowywać się do tej najważniejszej imprezy, czyli do igrzysk olimpijskich.
Myśli pani, że po tak dobrym sezonie dziewczyny jeszcze bardziej nie będą mogły doczekać się sezonu olimpijskiego?
– Na pewno tak. Jak się gra pięć miesięcy w reprezentacji, to człowiek chce trochę zmiany i cieszy się, że wraca do klubu. A jak okres klubowy zbliża się do końca, to z niecierpliwością czeka się na sezon kadrowy. W przyszłym roku ta niecierpliwość będzie jeszcze większa, ponieważ występ na igrzyskach olimpijskich jest marzeniem każdego sportowca.
Zobacz również:
Polki wygrały z Włoszkami i mają awans na igrzyska olimpijskie
źródło: inf. własna