Po fatalnym pierwszym secie, który trwał mniej niż piętnaście minut, biało-czerwone dwoiły się i troiły, aby odwrócić jeszcze losy spotkania i przechylić szalę zwycięstwa na swoją korzyść. To się niestety nie udało. Niestety, ponieważ dla podopiecznych trenera Stefano Lavariniego może to oznaczać nawet spadek z tegorocznych rozgrywek Ligi Narodów. Przed turniejem ambicje drużyny były z pewnością większe, dlatego jeśli Polki poważnie myślą o finale w tureckiej Ankarze muszą szybko zregenerować się, oczyścić umysł i zapomnieć o dwóch poprzednich meczach. Miejsca na błędy już nie ma.
Kawał solidnej lekcji siatkówki w czwartkowym starciu otrzymały Polki od swoich azjatyckich przeciwniczek. Krytyki nie szczędzi zarówno sobie, ale także całemu zespołowi młoda środkowa Aleksandra Gryka.
– Jestem trochę zszokowana, ale też zawiedziona. Myślałam, że wyjdziemy na ten mecz z innym nastawieniem, że podejmiemy walkę od początku. Tak jak wczoraj, kiedy nawiązałyśmy całkiem równą walkę z Włoszkami. Zabrakło gdzieś tej koncentracji, doświadczenia i może woli walki – oceniła na chłodno siatkarka.
Po przegranym spotkaniu w całkiem dobrym stylu z włoską drużyną nikt nie spodziewał się, że biało-czerwone już na samym początku meczu otrzymają zimny prysznic od swoich chińskich przeciwniczek. W pierwszym secie nie były one w stanie wyjść poza strefę 8 punktów, a gra zaczęła dobrze wyglądać dopiero w kolejnych odsłonach spotkania. To nie wystarczyło. – Wychodząc na taki mecz i dostając kilka punktów bardzo mocno w twarz, gdzieś ta energia u nas siadła. Trzeba też pamiętać, że jesteśmy bardzo młodym, niedoświadczonym zespołem. Musimy więc znaleźć swoją energię i charakter, z jakim chcemy grać. Na razie jeszcze tego szukamy i zabrakło nam właśnie tego elementu – skomentowała środkowa.
Pocieszeniem dla młodego zespołu mogą być słowa kapitana męskiej reprezentacji Bartosza Kurka, który kilka dni wcześniej wspomniał, że takie mecze również są potrzebne, kiedy siatkarz cierpi, kiedy lecą łzy. – Absolutnie tak – zgodziła się Aleksandra Gryka. – Tak jak w życiu potrzebny jest balans. My na pewno też wyjdziemy kiedyś na plus, musimy swoje dostać i swoje przegrać. Napłakać się, nacierpieć i wyciągnąć z tego lekcję i obyśmy wyciągnęły te lekcje jak najszybciej, z jak najtrafniejszymi wnioskami – dodała.
Jednak czasu na lekcję i na analizowanie tego, co poszło nie tak już praktycznie nie ma. Jeśli podopieczne Stefano Lavariniego poważnie myślą o awansie do turnieju finałowego, to szybko muszą podnieść się po ostatnich porażkach i wziąć się do ciężkiej pracy. Tym bardziej, że już w nadchodzący weekend podejmą dwie kolejne drużyny: Dominikanę i Bułgarię. Pocieszeniem dla Polek jest fakt, że są to rywalki z ich poziomu, które dotychczas zajmowały niższe miejsce w tabeli klasyfikacji generalnej. – Myślę, że to jest czas, abyśmy zaczęli nazywać rzeczy po imieniu. Te zespoły są absolutnie w naszym zasięgu. Musimy wyjść w sobotę i niedzielę tak, jakbyśmy wychodziły po zwycięstwo. Ja nie widzę już innej opcji, będziemy się bić na śmierć i życie i zaczniemy po prostu wygrywać – podsumowała zawodniczka.
Szansa na wygraną jest więc spora, ale aby ziściło się marzenie żeńskiej reprezentacji, to zawodniczki muszą przestać myśleć o tym, co było, a skupić się na tym co jest teraz, a przede wszystkim pamiętać o swoim potencjale.
źródło: opr. własne, sport.tvp.pl