Kapitan najlepszej klubowej drużyny Europy minionego sezonu opowiada serwisowi plusliga.pl o kulisach budowy wielkiego klubu w Kędzierzynie-Koźlu, zmęczeniu reprezentantów, uścisku Bartosza Kurka, radzeniu sobie z hejtem i krytyką.
Już dzisiaj rozpoczyna się 23. sezon zawodowej ligi siatkarskiej w Polsce. Razem z 12. kolegami z reprezentacji Polski zaczniecie PlusLigę jako aktualni wicemistrzowie świata. Moim zdaniem warto zwrócić uwagę, że mimo braku trzeciego z rzędu złota, odbiór waszej gry na mundialu był bardzo dobry. W tak wymagającym środowisku to chyba sukces?
– Faktycznie, mam wrażenie, że odbiór ogólny, medialny, kibiców był pozytywny. Myślę, że zdecydował o tym fakt, że dostarczyliśmy w tym turnieju bardzo dużo emocji w ćwierćfinale, w półfinale. Osobiście odczuwałem i odczuwam ogromny niedosyt po tym finale.
Można było pokonać Włochów?
– Czuliśmy, że Włosi to drużyna w naszym zasięgu, w tym roku już ich przecież pokonaliśmy. Nie będę ukrywał, że czuję się źle z tą porażką. Powtórzę jednak po moich kolegach, że dobrze być w sytuacji, gdy zdobywasz srebrny medal mistrzostwa świata czujesz niedosyt. Osobiście potraktuję to jako motywację, aby w następnym wielkim turnieju wejść na najwyższy stopień podium. Będę starał się robić wszystko – codziennie, nie tylko podczas zgrupowań reprezentacji, aby być lepszym i wykorzystać umiejętności do wygrania kolejnej wielkiej imprezy. Wracając do rywali – Włosi zagrali świetny mecz, byli od nas tego dnia lepsi, szczególnie było to widać w trzecim i w czwartym secie. Wielkie gratulacje dla nich, to wspaniała drużyna, która po drodze wyeliminowała mistrzów olimpijskich – Francuzów. Zasłużyli na złoto. Mamy teraz motywację do wytężonej pracy, by być o pięć czy może dziesięć procent lepszymi zawodnikami, gdy znowu przyjdzie nam się zmierzyć z mistrzami świata – chcemy być gotowi.
Obejrzał pan ten finał jeszcze raz?
– Parę dni potrzebowałem, żeby wszystko przetrawić i włączyłem nagranie. Kiedyś wołałem nie oglądać meczów, które przegrała moja drużyna. Dziś dojrzałem do tego, żeby włączyć mecz i spróbować znaleźć to, w czym mogę się jeszcze poprawić. To ważne, żeby uczyć się na własnych błędach, wyciągać wnioski wspólnie z chłopakami i sztabem szkoleniowym. Myślę, że mistrzostwa świata dały nam całą masę danych, które sztab będzie mógł przeanalizować. Już na przykład wiemy, że dostaniemy „pracę domową” do wykonywania w trakcie sezonu ligowego, by jeszcze poprawić niektóre siatkarskie elementy.
Wywalczenie srebrnych medali mistrzostw świata to wielka sprawa, ale również wielki wysiłek fizyczny i psychiczny. Jak pan sobie poradził w momencie, gdy przez kilka meczów pojawiała się nieustannie krytyka pańskiej gry, pisano o tym że trener Nikola Grbić powinien stawiać na Tomasza Fornala, w social mediach pojawił się hejt. Docierało to do was? Czy jest możliwe, by się tym nie przejmować, odciąć od tego i po prostu robić swoje?
– Staraliśmy się wszyscy odciąć od tego, co o nas pisano, mówiono, spekulowano czy plotkowano. Całe to zamieszanie z pewnością nie pomaga. Zdaję sobie sprawę, że media pracują, muszą się czasem zgadzać kliknięcia i to jest normalne, że powinny i muszą wzbudzać zainteresowanie. Wiemy też, że naszymi mistrzostwami interesowała się spora grupa ludzi, w niej zawsze znajdą się ci wspierający, a na drugim biegunie krytykujący wszystko i wszystkich. Każdy z nich będzie miał swój preferowany skład czy graczy. Rozumiem to i szanuję, prawo kibica. Ludzie mają swoje opinie, media społecznościowe są po to, by je wyrażać i nikt nie powinien niczego tutaj zabraniać, o ile nie robi się komuś krzywdy. Uważam jednak, że w trakcie turnieju w niczym sobie nie pomożemy, jeśli będziemy to wszystko czytać. Wyznaję zasadę, że nigdy nie jesteś tak dobry, jak mówią po wygranej i tak słaby, jak cię oceniają po porażce. Każdy z nas zna swoją wartość i powinno być najważniejsze to, co myślą i w jaki sposób oceniają nas selekcjoner czy koledzy z drużyny. Oni widzą na co dzień jak pracujesz, ile dajesz z siebie, wiedzą jakie ktoś z nas ma problemy. Czy kogoś coś boli, czy może ma jakieś kłopoty osobiste. Tylko my i sztab szkoleniowy mamy pełną wiedzę, na podstawie której podejmowane są decyzje. Wiele rzeczy zostaje w szatni i nigdy nie wydostaje się na zewnątrz, a już tym bardziej do mediów czy internetu.
Czyli po prostu nie czytał pan i nie słuchał tego, co mówiono w mediach czy social mediach? To dzisiaj w ogóle możliwe?
– Nie mogę powiedzieć, że wyłączyłem telefon i ani razu do niego nie zajrzałem czy odłączyłem internet. Starałem się unikać tego szumu, jak tylko mogłem. Ale czasem zobaczyłem zdjęcie, jakiś tytuł, informację, nie dało się nie wiedzieć, że coś się dzieje wokół. Starałem się nie brać tego do siebie, skupiać na tym, by pomóc drużynie wygrać kolejny mecz. Na takich turniejach, koniec końców liczy się tylko to. Cały czas czułem, że mam duże zaufanie ze strony chłopaków i sztabu szkoleniowego. To dla mnie kluczowe. Każdy z tej czternastki prezentował bardzo wysoki poziom, dawał z siebie wszystko w trakcie treningów i każdy zasługiwał na grę od początku meczu.
Jaka jest tajemnica sukcesu Grupy Azoty ZAKSY? Jak to możliwe, że dwa razy z rzędu triumfowaliście w Lidze Mistrzów?
– Ludzie. Myślę, że tak naprawdę chodzi o ludzi, którzy są w tym klubie. Organizację, kulturę, wszystkich, którzy tutaj pracują. Znamy się, szanujemy, ciągniemy wózek w jedną stronę. Jesteśmy dla siebie przyjaźni, ale też bardzo profesjonalni i pracowici. Ten klimat i kulturę tworzą ci, którzy w Kędzierzynie są od lat. Myślę, że warto także zwrócić uwagę na to, że od wielu sezonów nasza drużyna była bardzo sprytnie i mądrze budowana. Chyba nigdy nie mieliśmy najwyższego budżetu w PlusLidze, a jednak drużyna potrafiła zwyciężać. Stawiano bowiem na siatkarzy, którzy mieli potencjał, chcieli i potrafili się rozwijać. Myślę, że na swoim przykładzie mogę powiedzieć, że w Kędzierzynie-Koźlu wykonałem ogromny krok naprzód. Takich graczy jest na pęczki, wielu wypromowało się tu na tyle, by grać w reprezentacji Polski czy trafiać do największych klubów w Europie. Mamy też świetne zaplecze jeżeli chodzi o fizjoterapeutów, przygotowanie motoryczne, trenerów asystentów czy statystyków. Naszą wielką siłą jest kapitalny sztab, stworzony już kilka lat temu. Także trenerzy, którzy do nas trafiali to wspaniali fachowcy. Wszyscy działamy w synergii, która kończy się sukcesami na boisku. Chcę jeszcze podkreślić, że panuje u nas świetna atmosfera, ona pomaga nam radzić sobie z presją, która na ZAKSIE ciąży co sezon. Nikt nie patrzy na zmiany, na budżety, na możliwości – oczekuje się od nas wygrywania. Fajna grupa powoduje, że jest nam raźniej radzić sobie z tym wszystkim, czego sami od siebie oczekujemy i na co liczą kibice czy sponsorzy. ZAKSA-family to nie tylko slogan, to recepta na sukces. W żadnym innym klubie w Polsce, w którym do tej pory grałem, nie było takiej bliskości i rodzinnej atmosfery, jaką zastałem w Kędzierzynie-Koźlu. Te wszystkie czynniki wpływają na nasze sukcesy. Zobaczymy jak będzie w tym sezonie, wyjechał od nas Kamil, już nam nie pomoże. Są za to nowi gracze, którzy spróbują się wkomponować w naszą drużynę. W ostatnich latach w październiku nie myśleliśmy o tym, czy w maju zagramy w finale Ligi Mistrzów. Staraliśmy się mozolnie, dzień po dniu, trening po treningu stawać się lepszymi wersjami samych siebie. To nam się sprawdziło i tak będziemy postępować w nowym sezonie. Mecz po meczu. Chcemy dzięki temu być lepsi mentalnie, fizycznie, jako drużyna. Mam nadzieję że na koniec to przyniesie kolejne sukcesy.
Po tych ostatnich triumfach jesteście bardzo pewni swego?
– Za każdym razem okazujemy respekt przeciwnikowi, czy to w PlusLidze czy grając w Lidze Mistrzów z zagranicznymi potentatami. Wiemy jednak, jak ciężką pracę wkładamy w treningi, zdajemy sobie sprawę, jakie wcześniej przynosiło to efekty, mamy więc sporo pewności siebie, wiary że wszystko jest możliwe. Myślę, że przełomowym momentem była pierwsza wygrana w Lidze Mistrzów. Trener Nikola Grbić cały czas nam powtarzał, że ciężko trenując stajemy się lepszymi zawodnikami i że dzięki temu będziemy w stanie rywalizować z każdym. Gdy wygrywaliśmy z Lube, Zenitem to pewność siebie wskoczyła na bardzo wysoki poziom. Myślę, że ona nakręcała nas do jeszcze cięższej pracy, bo widzieliśmy że ona ma sens, to klucz do wygrywania. A wracając do pytania o pewność siebie: myślę, że nie musimy się nikogo na świecie bać. To my wychodzimy na mecz i chcemy z każdym wygrać. Bardzo się cieszę z tego, w jakim miejscu jest nasza siatkówka ligowa i reprezentacyjna. Jestem z tego dumny.
Jest pan także dumny z brata Piotra, który właśnie wywalczył wicemistrzostwo Europy do 20 lat?
– Jeszcze jak! Czuję ogromną dumę, myślę że ona jest jeszcze większa u naszych rodziców. To oni, razem z grupą znajomych, mniej więcej dziesięcioosobową, założyli wspólnie klub, chyba w 2007 roku. Rodzice grali w siatkówkę, miłość do niej przekazali nam, również naszym starszym siostrom, które także uprawiały ten sport. Rodzice mogą odczuwać satysfakcję, że dobrze nas prowadzili. Zaczęło się to wszystko od grupki parunastu chłopaków, którzy ćwiczyli w małej hali sportowej. Myślę, że wszyscy którzy tworzyli nasz klub – Spartakus Jawor – mogą czuć się dumni, że już kolejny wychowanek osiąga sukcesy. Jeżeli chodzi o brata to starałem się śledzić każdy mecz mistrzostw we Włoszech, podobnie zresztą było, gdy w zeszłym roku grał w SMS-ie Spała. Teraz będzie grał w Bydgoszczy, już w seniorskiej siatkówce, walczył o swój rozwój i jak najlepszy wynik swojej drużyny. Też będę go oglądał. Dużo z nim rozmawiam, staram się przekazywać wskazówki, ale też nie chcę być zbyt nachalnym. Mamy bardzo dobry kontakt, liczę że mu się powiedzie. Czekam na oficjalny mecz, w którym zagram przeciwko niemu, a może kiedyś wystąpimy w jednej drużynie, to by było coś wspaniałego!
źródło: plusliga.pl