Skra przegrała dwa pierwsze mecze ćwierćfinałowe. - Nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem, bo niczego się już nie zmieni - przyznał Paweł Zatorski przed kolejnym spotkaniem. - Jeśli uda się wygrać, to zawodnikom z Rzeszowa zadrżą ręce - dodał libero.
Niewiele brakowało, by nastroje w klubie były zupełnie inne, bo w drugim pojedynku z Resovią PGE Skra była o krok od sukcesu. W tie-breaku prowadziła bowiem 7:3, a mimo to uległa 14:16. – Nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem, bo niczego się już nie zmieni – uważa Paweł Zatorski, libero drużyny. – Jeśli uda się wygrać raz, a później drugi, to i zawodnikom z Rzeszowa zadrżą ręce.
Trochę optymizmu w serca kibiców PGE Skry wlał drugi mecz. – Zagraliśmy w nim dużo lepiej niż dzień wcześniej – twierdzi Zatorski. Dlaczego? – Z pewnością pomogły nam rotacje w składzie. Każdy, kto wchodził na boisko, wnosił coś do gry. Tym bardziej szkoda, że naszej przewagi nie potrafiliśmy zmienić w zwycięstwo.
Oba spotkania miały wspólną cechę: w każdym ktoś inny był liderem zespołu. W pierwszym ciężar gry spoczywał na Mariuszu Wlazłym, a słabo wypadł Aleksandar Atanasijević i środkowi. W drugim liderem był Serb (zdobył aż 31 punktów), a Wlazły po słabym początku odnalazł się w końcówce. Wtedy jednak kryzys miał Michał Winiarski. Do wysokiej dyspozycji wrócił Daniel Pliński, dzięki temu PGE Skra miała przewagę na środku siatki.
– Teraz nie możemy pozwolić już sobie na chwilę słabości – uważa Nawrocki. Co jest kluczem do sukcesu? – Tutaj nie ma żadnych tajemnic: kluczem jest dobra dyspozycja we wszystkich elementach. W Rzeszowie jak dwóch czy trzech siatkarzy grało na wysokim poziomie, inni mieli akurat słabszy dzień – przypomina trener.
– Uważam, że można dopaść Resovię, choć jej zawodnicy na pewno się nie poddadzą. Trzeba wierzyć i walczyć – apeluje Zatorski.
*Więcej w Gazecie Wyborczej.
źródło: Gazeta Wyborcza