Artur Augustyn po roku spędzonym w Treflu Gdańsk obrał kierunek zachodni i obecnie broni barw Bad Dürrenberg. To nie pierwsza przygoda zawodnika z niemiecką siatkówką. - To jest mój szósty sezon w Niemczech - mówi.
Który to już pański sezon w Bundeslidze?
Artur Augustyn: Muszę się skupić. (śmiech) Trzy… Później czwarty, piąty… Tak, to jest mój szósty sezon w Niemczech.
Nie było szansy, żeby – zamiast powrotu do Bad Dürrenberg (siedziba aktualnego klubu Augustyna – przyp. red.) – wybrał pan kolejny sezon w Gdańsku?
– Szansa była, mogłem zostać w Gdańsku, ale w tym wypadku zadecydowały inne względy, o których już teraz nie chcę mówić. Co do powrotu do Niemiec, to w Bad Dürrenberg otrzymałem bardzo dużą pomoc w czasie, gdy miałem problemy ze zdrowiem (dwa lata temu Augustyn walczył z rakiem – przyp. red.). Dlatego też obiecałem działaczom, że ja również chętnie odwdzięczę się im i – jeśli będzie taka okazja – zagram jeszcze w CV Mitteldeutschland.
Nie było chętnych w Polsce na usługi Artura Augustyna? Nie może pan zagrzać miejsca w kraju…
– Widzę tendencję, że lepiej ściągać zawodników zagranicznych, zamiast stawiać na graczy krajowych. Wydaje się na nich bardzo duże pieniądze, a efekty nie zawsze są zgodne z oczekiwaniami.
Tak było chociażby w wypadku Nico Freriksa, który aktualnie prowadzi grę najbliższego rywala Delecty w Challenge Cup – Moerser SC.
– Pamiętam go jeszcze z gry w Jastrzębskim Węglu w PlusLidze. Wówczas przegrał ostatecznie rywalizację z Grzegorzem Łomaczem, który zawiesił mu wysoko poprzeczkę. W tym sezonie miałem okazję grać przeciwko niemu dwukrotnie – u siebie w lidze przegraliśmy z nimi 1:3, a w Pucharze Niemiec po tie-breaku. W moim odczuciu w lidze polskiej nie mógł się odnaleźć, w Bundeslidze może nie tyle się rozwinął, ale na pewno prezentuje się lepiej i jest pewnym punktem zespołu.
Tutaj chyba nie musi zmagać się z tak ostrą rywalizacją o miejsce w składzie…
– Są zespoły, jak Unterchaching, Friedrichshafen czy Berlin Recycling Volleys, gdzie dysponują środkami na to, żeby mieć dwóch równorzędnych rozgrywających. W pozostałych wypadkach jest tak, że stawia się na jednego prowadzącego grę, uzupełniając skład juniorem bądź wychowankiem.
Może nie wychowankiem, ale jednak człowiekiem mocno związanym z Moers jest trener tamtejszego klubu – Chang Cheng Liu. Był zawodnikiem, asystentem trenera, a teraz jest pierwszym szkoleniowcem.
– To jest właśnie ten model zarządzania. Nie znam go jako trenera, spotykałem go jedynie po „drugiej stronie” siatki. Ktoś mi kiedyś mówił, że prezes Moerser SC ma z nim jakiś układ. Zatrzymują go za relatywnie mniejsze pieniądze, dając szansę pracy, a jednocześnie dbając o ekonomię klubu.
Moerser SC jest na tę chwilę waszym sąsiadem w tabeli. Miejsce w środku tabeli odpowiada aspiracjom tego klubu?
– Powiem szczerze, że jestem zaskoczony „in minus” tym, co prezentują jego zawodnicy. Moim zdaniem mają silniejszy skład od naszego, ale nie do końca przekłada się to na rezultaty osiągane w lidze. Z drugiej strony, są już finalistą Pucharu Niemiec. Po drodze wyeliminowali w ćwierćfinale chociażby nas. Tego meczu bardzo żałuję, bo prowadziliśmy 2:0, a ostatecznie przegraliśmy 2:3. Myślę, że na naszym tle, my prezentujemy się bardziej zespołowo, a Moerser to indywidualności.
Poza Freriksem, kogo można do tego grona zaliczyć?
– Myślę, że mającego za sobą występy w holenderskiej kadrze Michaela Oliemana. To leworęczny atakujący, który w przeszłości występował chociażby we Włoszech. Występowałem z nim w jednym zespole w czasie gry w Evivo Düren. Tam odbudowywał się po kontuzji pleców, działacze dali mu kredyt zaufania, który wykorzystał.
Wiadomo, że PlusLigę zalicza się obecnie do najsilniejszych lig świata. A gdzie można zatem umiejscowić Bundesligę, biorąc pod uwagę poziom rozgrywek?
– Trudno to ocenić. Na pewno liga się rozwija, pojawiają się ciekawi gracze. Natomiast nierzadko wygląda to jak w AZS-ie Częstochowa, gdzie bierze się do składu studentów, daje im mniejsze pieniądze i szansę gry w ekstraklasie. Czasami to nadal jest granie półprofesjonalne.
A jak wygląda frekwencja na meczach?
– My gramy w małej miejscowości (ok. 12 tysięcy mieszkańców – przyp. red.), ale na spotkania z najsilniejszymi rywalami potrafi przyjść 1500 ludzi. Nawet jeśli nam nie idzie, to frekwencja nie spada poniżej 800-900 osób.
Rozmawiał: Eryk Dominiczak
źródło: sportowabydgoszcz.pl