- Kiedy zaczynała się liga, nikt nam nie dawał utrzymania się w niej. Czwarte miejsce dla nas, jest tym, czym złoto dla Skry albo srebro dla ZAKSY, bo wiemy doskonale jakim budżetem dysponujemy - mówi Ryszard Bosek o wyniku częstochowian w tym sezonie.
Czego brak polskim drużynom, że od 33 lat nie są w stanie odnieść ostatecznego triumfu w europejskich pucharach?
Ryszard Bosek: – Myślę, że dopiero teraz zaczynamy dojrzewać mentalnie do odnoszenia tego typu zwycięstw. Uważam, że gdyby w tym roku Skra dostała się do finału Ligi Mistrzów, to byłaby ogromnym zagrożeniem dla pozostałych zespołów. Wydaje mi się jednak, że drabinka rywalizacji została właśnie w taki sposób ułożona, aby oni do Final Four nie awansowali. Trzeba jednak przyznać, że tych najlepszych zespołów na świecie jest obecnie 5-6, mają świetnie opłacanych zawodników i to nie jest taka prosta sprawa, by wygrać z takimi rywalami.
Jednakże w latach 70. to Polacy przewodzili światowej stawce pod względem umiejętności siatkarskich, wyszkolenia trenerów i zawodników. Tymczasem reszta świata poczyniła w tej dziedzinie ogromny progres, a u nas jest stagnacja. Dlaczego daliśmy się wyprzedzić?
– Myślę, że na to pytanie mógłbym odpowiedzieć, gdybym był prezesem Polskiego Związku Piłki Siatkowej. Na pewno podstawowym problemem jest fakt, iż zostaliśmy daleko w tyle ze szkoleniem trenerów, jednak teraz staramy się o tym mówić głośno. Powstała Akademia Polskiej Siatkówki, gdzie douczamy trenerów. Przede wszystkim powinna powstać duża konkurencja wśród trenerów.
Skąd w takim razie zachłystywanie się trenerami zagranicznymi, a zwłaszcza włoskimi?
– To działa na takiej samej zasadzie, jak kilkadziesiąt lat temu, kiedy to Włosi zachłystywali się nami, bo byliśmy najlepsi. Wówczas we Włoszech stworzono szkołę trenerów, stworzono szkołę siatkówki – tak samo jak w Stanach Zjednoczonych, przy czym tam jest inny system – a my stanęliśmy w miejscu. Teraz staramy się to wszystko nadrobić, ale, jako że mamy zaległości ponaddwudziestoletnie, nie jest to takie proste. Był taki okres, kiedy w Polsce nie szkoliło się nowych trenerów – było ich około sześciu, którzy co roku zmieniali klub i w ten sposób "obskakiwali" wszystkie zespoły. Nie mogli się również rozwijać, bo nie było ani myśli trenerskiej, ani konkurencji, jaka mogłaby im w zagrozić i zmotywować do rozwoju.
AZS Częstochowa zakończył sezon na czwartym miejscu. Czy dla pana, jako dyrektora sportowego drużyny, jest to satysfakcjonujący wynik?
– Kiedy zaczynała się liga, nikt nam nie dawał utrzymania się w niej. Czwarte miejsce dla nas, jest tym, czym złoto dla Skry albo srebro dla ZAKSY, bo wiemy doskonale jakim budżetem dysponujemy. Oczywiście, apetyt rośnie w miarę jedzenia. Mogą się również znaleźć malkontenci, ale z każdym, kto by stwierdził, iż ten sezon dla AZS-u był niedobry, to już bym dyskutował.
W porównaniu do ubiegłego sezonu wynik został poprawiony o jedną lokatę, ale również zostanie utrzymana wieloletnia tradycja gry w europejskich pucharach.
– Ja mam nadzieję, że zostanie klub. Z każdym kolejnym rokiem musimy po prostu bić się o sponsorów, podczas gdy w pozostałych klubach mają zagwarantowany długoletni sponsoring.
Cały wywiad Kingi Popiołek w serwisie SportoweFakty.pl
źródło: SportoweFakty.pl