"Wyjechaliśmy z Rio ze świadomością, że każdy rywal jest do pokonania, nawet wielka Rosja i Brazylia. Jeżeli w Pekinie zagramy na takim poziomie, jak w Rio, to z pewnością staniemy na podium" - powiedział Nikola Grbić.
– Po turnieju w Rio pojechaliśmy na 3 dni do Serbii, by choć na chwilę spotkać się z rodzinami. Zaraz potem wyjeżdżamy do Chin i tam przez dziesięć dni będziemy się przygotowywać do najważniejszego turnieju tego roku
– informuje Nikola Grbić .
Przed Final Six Ligi Światowej część europejskich sztabów szkoleniowych zastanawiała się, czy warto pojechać do Brazylii na 10 dni przed olimpiadą i narażać zawodników na długotrwałe podróże oraz kłopoty aklimatyzacyjne. Bułgarzy i Włosi ostatecznie postanowili nie przyjąć "dzikiej karty" i spokojnie przygotowywać się w domu. Serbowie, podobnie jak biało-czerwoni, od początku nie mieli wątpliwości i nastawiali się na wyjazd do Rio, aby tam skonfrontować swoją formę ze światowymi potentatami. Dla podopiecznych Igora Kolakovica męcząca wyprawa do Ameryki Południowej okazała się sukcesem – zajęli drugą lokatę, pokazali kawał bardzo dobrej, radosnej siatkówki i wrócili do domu z przeświadczeniem, że mogą wygrać z każdym. – Ograliśmy Polskę, Rosję i reprezentację USA, która ostatecznie stanęła na najwyższym podium. Do Pekinu pojedziemy ze świadomością, że jesteśmy silnym zespołem, przede wszystkim mentalnie
– ocenił Grbić.
Kapitan Serbów powiedział, że on i jego koledzy pojechali do Rio de Janeiro z założeniem, żeby zagrać najlepiej jak potrafią, bez myślenia o końcowym rezultacie. – Przyznam jednak obiektywnie, iż nie spodziewaliśmy się, że dojdziemy do finału. Przez cały turniej graliśmy na dobrym poziomie, również w spotkaniu o najwyższe podium. Tego dnia jednak Amerykanie byli po prosu lepsi i zasłużenie wygrali Final Six w Rio
.
Siatkarze z Bałkanów zdają sobie sprawę, że sukces w Brazylii był po części spowodowany słabszą postawą rywali. Rosja, Brazylia czy Polska zagrały znacznie poniżej swoich oczekiwań i z całą pewnością w Pekinie zagrają o niebo lepiej. – Tym niemniej wyjechaliśmy z Rio z poczuciem dobrze wykonanej pracy oraz ze świadomością, że każdy rywal jest do pokonania, nawet wielka Rosja i Brazylia
.
Podczas turnieju finałowego LŚ Serbowie swoją rewelacyjną postawą zaskoczyli wszystkich, również samych siebie. – Jeszcze półtora roku temu, kiedy najmłodsze pokolenie serbskich siatkarzy dobijało się do reprezentacyjnej dwunastki, myślałem, że to koniec wielkiej ery siatkówki w naszym kraju
– przyznał Nikola Grbić. Tymczasem zdaniem serbskiego rozgrywającego tacy gracze jak Milos Nikić, Bojan Janić, Marko Samardzić, Moarko Podrascanin czy Sasza Starowić zrobili tak kolosalne postępy, że przeszli jego najśmielsze oczekiwania. – Rzadko się mylę w kwestii oceny zawodników, ale tym razem byłem w błędzie. Mamy wspaniałych następców i po Igrzyskach Olimpijskich spokojnie będę mógł się pożegnać z reprezentacją, mając poczucie, że kadra nic nie straci
.
Oszczędny na co dzień w słowach menadżer zespołu z Serbii Milan Vujacic po zakończeniu turnieju w Rio de Janeiro komplementował siatkarzy za zaangażowanie i poświecenie. W ramach podziękowania za wspaniały występ zorganizował im na zakończenie pobytu wyjście na derbowy mecz w piłce nożnej, na słynną Maracanę. – Organizatorzy Final Six postarali się dla nas o wejściówki vipowskie, więc znaleźliśmy się w samym centrum niebywałego wydarzenia
– zdradził.
– Pierwszy raz od dawna uczestniczyliśmy w sportowym święcie jako widzowie. Mogliśmy przyglądać się wspaniałej rywalizacji i choć przez chwilę pobyć kibicami
– dodał Grbić.
To jednak była tylko jedna z atrakcji, jakie przygotował dla swoich siatkarzy serbski sztab szkoleniowy. Jak powiedział nam Milan Vujacic, zadbano o to, by przez cały pobyt w Brazylii zawodnicy mieli czas na relaks, wypoczynek i zabawę. – Poza treningami i udziałem w turnieju mogli spokojnie nacieszyć się urokami Rio. Część zawodników, która miała ochotę zwiedzić miasto, pojechała na Corcovado i Głowę Cukru. Zobaczyliśmy też obydwie najsłynniejsze plaże, Copacabanę i Ipanemę
– opowiadał serbski menadżer.
Autor: Ilona Kobus (SportoweFakty.pl)
źródło: SportoweFakty.pl