Obecna edycja Ligi Światowej wymogła zmianę przygotowań siatkarzy do igrzysk olimpijskich. - Dzisiaj się dużo gra, kiedyś kondycja i wydolność organizmu były najważniejsze - sądzi były trener polskiej reprezentacji, Waldemar Wspaniały.
Pod koniec lat siedemdziesiątych polska siatkówka przeżywała renesans. W 1976 roku na igrzyskach w Montrealu sięgnęliśmy po złoty medal. Jak powtórzyć ten sukces albo przynajmniej zbliżyć się do strefy medalowej? Tym razem faworytem jest zespół z Brazylii. Waldemar Wspaniały – trener, pod którego wodzą reprezentacja Polski trzykrotnie pokonała Brazylijczyków twierdzi, że niespodzianki się zdarzają.
Niektórzy zaczęli spekulować, czy Polakom na pewno potrzebny jest udział w Lidze Światowej, na kilka dni przed wylotem na olimpiadę…
Waldemar Wspaniały : – O mediach i ich spekulacjach ja mam swoją prywatną opinię. Niekoniecznie będę ją przytaczał, ale zwrócę uwagę na jedną rzecz: gdyby męska drużyna regularnie nie występowała w finałach LŚ, a żeńska nie walczyła na turniejach Grand Prix, to o takiej imprezie jak olimpiada nie mielibyśmy nawet co myśleć. To są „salony” międzynarodowej siatkówki, turnieje punktowane w międzynarodowych rankingach. Testować reprezentacyjny poziom można tylko w konfrontacjach z najlepszymi.
Obecnie nasza reprezentacja wsiada w samolot i do igrzysk przygotowuje się w Brazylii, trenując między meczami na hali i siłowni. Jak to wyglądało wtedy, kiedy sam pan grał w siatkówkę?
– Nie ma co ukrywać, że warunki uległy radykalnej zmianie, i to dotyczy całego środowiska siatkarskiego. Teraz reprezentacje mają Ligę Światową, a więc dwa miesiące latania i grania. Kiedyś przygotowania do olimpiady oznaczały przynajmniej 180 dni ciężkiej pracy. Nie twierdzę oczywiście, że siatkarze obecnie nie mają takich obciążeń, ale w tamtych latach podstawą była kondycja i wydolność organizmu – to stanowiło o sile naszej reprezentacji.
Treningi zajmowały więcej czasu?
– Trenowaliśmy przynajmniej dwa razy dziennie po trzy godziny, i to tylko grę na hali. Do tego było między innymi bieganie i – proszę sobie wyobrazić – skoki przez płotki z dziewięciokilogramowym obciążeniem.
Jak pan ocenia obecny system przygotowań?
– Wiadomo, że jego najmocniejszą stroną są mecze z drużynami najwyższego formatu. Życzyłbym sobie jednak, by cała narodowa kadra, zarówno męska, jak i żeńska, przed spoglądaniem na strefę medalową skupili się przede wszystkim na meczach grupowych. Po finałach w Rio kadrowicze dostaną pięć spokojnych dni na przygotowania, już na miejscu w Chinach, jeszcze przed zameldowaniem się w wiosce olimpijskiej. Uważam to za bardzo dobre posunięcie sztabu szkoleniowego – pierwotny plan zakładał „przerzucenie” naszych siatkarzy prosto do olimpijskich rozgrywek grupowych. W tym układzie będzie więcej czasu na przygotowanie mentalne, aklimatyzację i regenerację przed najważniejszymi meczami.
Pokusi się pan o wytypowanie wyników obydwu reprezentacji w Pekinie?
– Faktycznie grywam w Totolotka, ale raczej bez większych sukcesów (śmiech). Z typowaniem byłbym bardzo ostrożny. Na pewno faworytem jest Brazylia, która w ostatnich czasach wygrywała niemal wszystko, ale w sporcie niespodzianki często się zdarzają. Siatkarze powinni się zmieścić w pierwszej szóstce, tak samo jak nasze „Złotka”. Strefa medalowa w obu przypadkach jest w naszym zasięgu. Najpierw jednak trzeba pokonać rywali grupowych.
źródło: Sport, wp.pl