W czasie turnieju finałowego Ligi Światowej trener PZU AZS Olsztyn, Ireneusz Mazur wystąpił w nowej roli – przy ekranie i ze wskaźnikiem w ręku wyjaśniał polskim telewidzom zawiłości siatkarskiej taktyki.
– To było coś nowego, ekscytującego i bardzo zależało mi na tym, żebym się nie skompromitował, żebym nie zrobił z tego wszystkiego jakiejś »chały«
– mówi szkoleniowiec.
Występy w roli telewizyjnego eksperta były dla Ireneusza Mazura niezwykle trudne. – Po pierwsze – całość szła na żywo, więc moja rola nie należała do łatwych. W hali było duszno, ponad 40 stopni, a do tego dochodziły lampy. W tych ciężkich warunkach starałem się jak najrzetelniej oddać to, co według mnie było najistotniejsze. Nie mieliśmy żadnych wzorców, więc pracy nie brakowało. Zaczynaliśmy codziennie z samego rana. Dokonywałem analiz, po czym swoje uwagi przekazywałem grafikom. I to oni wykonywali lwią część pracy. Za każdym razem kończyliśmy na pół godziny przed wejściem. Wracało się tylko na kąpiel do hotelu, pracowało do późna i następnego dnia znów od początku – opowiada.
Kibice i media nadal analizują przyczyny dwóch porażek Polaków w kluczowych spotkaniach Ligi Światowej. – Ciężko analizować przygotowanie fizyczne, czy też jego brak, bo nie mam na ten temat pełnej wiedzy. Faktem jest, że w półfinale Brazylijczycy taktycznie zamęczyli nam Winiarskiego i zespół przestał funkcjonować
– ocenia Ireneusz Mazur. – Obserwując grę drużyny dostrzegłem jednak pewne elementy wpajane przez trenerów. To świadczy o tym, że mechanizmy przez nich wprowadzane funkcjonują, potrzeba tylko czasu, by dalej nad nimi pracować.
Szkoleniowiec przypomina również, iż do tej pory nasi siatkarze mieli prawdziwą karuzelę przelotów i przejazdów. – Amerykanie np. to jednak inna kultura, oni to lepiej znoszą. Wiem, bo jednego mam u siebie w Olsztynie. On na poranny trening w siłowni idzie jak na śniadanie. My dopiero wchodzimy w tę kulturę indywidualnych działań. Myślę, że w Spodku zabrakło trochę tej siły w rozumieniu ludzkim. Kiedy ją mamy, potrafimy grać
– twierdzi.
W opinii trenera Mazura pogoń za Brazylią to jedno, a obrona przed Francją, Włochami, Bułgarią, Rosją czy USA to drugie. – Pytanie – co uznamy za ważniejsze. Zaczęliśmy być niebezpieczni dla innych i to nas będą teraz atakować. Dlatego myślę, że najpierw trzeba się skupić na obronie pozycji, a później przystąpić do ataku. I nie robić porażki z czwartego miejsca w LŚ
– argumentuje. – Wiele zespołów do Katowic nie przyjechało, ale nie dlatego, że nie chciało, tylko dlatego, że im się nie udało. Nie możemy więc wyjść z tej walki zbitymi, skołatanymi, lecz z chęcią rewanżu. A Brazylia? Dystans nas dzielący istotnie jest niewielki. Tak sobie obliczyłem, że na dziesięć meczów Brazylia osiem zagra znakomicie, jeden słabo, ale wygra, a jeden przegra. My z dziesięciu spotkań sześć zagramy dobrze, w dwóch zwyciężymy po słabej grze, a dwa przegramy. I właśnie o te dwa mecze jeszcze jesteśmy gorsi.
We wrześniu rozegrane zostaną Mistrzostwa Europy w Moskwie. – Jedno jest pewne – tam nie będzie Katowic i oklasków dla drużyny przeciwnej. Choć chciałbym się mylić. Nawet jeśli przegramy z Rosją w grupie, to musimy wygrać dwa inne mecze, by zająć drugie miejsce i później, metodą na krzyż, znów zmierzyć się z Rosją – tyle że o finał. Twierdzę, że mimo porażki z USA jesteśmy na dobrej drodze. Powtórzę, w meczu z Brazylią ^raquo;zamordowali^laquo; nam Winiara. A gdybyśmy mieli Winiara z fazy interkontynentalnej, to drużyna inaczej by wyglądała
– twierdzi Ireneusz Mazur.
źródło: Słowo Polskie - Gazeta Wrocławska, SportoweFakty.pl