Po zakończeniu spotkania z Francją, w "Spodku" zgasły reflektory. Trwało wyczekiwanie na wybór MVP. Został nim Antonin Rouzier, ale 10 tysięcy osób skandowało wyłącznie nazwisko Grzegorza Szymańskiego, który odwrócił losy meczu.
Mecz z trójkolorowymi rozpoczął z ławki rezerwowych, ale i tak dobrze, że w ogóle znalazł się w składzie na turniej finałowy. Trener Raul Lozano do końca wahał się bowiem, czy postawić na niego, czy na Roberta Prygla . Szymański zagrał tylko w pierwszych dwóch spotkaniach Ligi Światowej w Łodzi, a później zmagał się z urazem kolana. W środę zaliczył 19 punktów i został bohaterem wygranego 3:2 starcia z Francją w katowickich finałach Ligi Światowej.
– Ja najlepszym zawodnikiem meczu? Najlepsi byli kibice. Ja tylko starałem się wykonywać swoją robotę
– stwierdził atakujący PZU AZS Olsztyn. – Myślę, że rywale nie mieli mnie tak dobrze rozpracowanego. Nastawili się na mocne ataki z wysokiego pułapu Mariusza Wlazłego i byli nieco zaskoczeni moimi. Starałem się przebijać piłkę trochę inaczej, obijać mur i to okazało się skuteczne. A nagrody indywidualne? Myślę, że dobrze się dzieje, że decydują statystyki. W ten sposób nagroda jest przyznawana za ogólną postawę. Zdobywa ją ten, kto harował w całym spotkaniu, a nie ten który wszedł w trzecim secie i "smyrgnął" się kilka razy po boisku
– barwnie uzasadniał bohater.
* więcej w Przeglądzie Sportowym
źródło: sports.pl