Dziesięć zwycięstw w Lidze Światowej w tym roku, w tym dwa ostatnie nad Bułgarią w Warnie. Bilans polskich siatkarzy budzi respekt. A można go jeszcze poprawić przed finałem rozgrywek, w ostatnich meczach grupowych z Bułgarią, w ten weekend w katowickim Spodku.
– Trzeba znów dwa razy wygrać, by pogłębić polski kompleks Bułgarów i powiększyć nad nimi przewagę psychiczną. Ona może być ważna w kontekście finałowych spotkań Ligi Światowej, a potem mistrzostw Europy
– mówi trener Grzegorz Ryś .
To właśnie prowadzony przez niego zespół zaczął wpędzać Bułgarów w kompleksy, pokonując ich 3:1 w półfinale mistrzostw świata juniorów w 2003 roku. – Pamiętam ten mecz znakomicie, bo po przegranym pierwszym secie, w drugim było już 21:24. I wtedy trzy czapy z rzędu dostał wielki dziś Matej Kazijski . Wyrównaliśmy na 1:1, a potem spotkanie nie miało już historii
– dodaje trener.
– Bułgarzy walczą dzielnie, umiejętności i potencjał mają ogromny, ale gdy coś przeskoczy w głowach, trudno im się pozbierać. Może gdzieś tam jeszcze Kazijski , Jordanow , Aleksiew i Gajdarski mają ten mecz w zakamarkach pamięci. Gdy po drugiej stronie siatki pojawiają się Mariusz Wlazły i Michał Winiarski , wracają złe wspomnienia z Teheranu
– śmieje się Ryś .
W ocenie szans polskich siatkarzy w finale Ligi Światowej Ryś jest zatem optymistą. – Bułgarzy już się nas boją, a Rosja będzie do ogrania. Może się okazać, że jedyną kapelą, będącą w stanie ograć mistrzów świata, Brazylijczyków, jest ta z Polski. Widać, że nasi chłopcy czują się naprawdę mocni
– kończy szkoleniowce.
źródło: dziennik.pl