Trener Raul Lozano na pierwszym w tym roku wspólnym spotkaniu powiedział nam, że wszyscy zaczynamy od zera. Start jest identyczny dla każdego z nas, ale meta już taka nie będzie - mówi Wojciech Grzyb.
Wojciech Grzyb walczy o miejsce na finał w katowickim „Spodku”. W pierwszym spotkaniu z Bułgarią środkowy pokazał się z bardzo dobrej strony i zdobył aż 14 punktów. W drugim meczu wypadł już słabiej (zaledwie 4 „oczka”) i zastąpił go Łukasz Kadziewicz. – Mam nadzieję, że trafię moją grą do trenera i zakorzenię się w pierwszym składzie
– mówi w rozmowie ze „Sportem”, Wojciech Grzyb.
– Czym jest dla pana Liga Światowa?
Liga Światowa to zawody bardzo komercyjne. Przeważnie w każdym kraju, w którym się toczą są dobrze zorganizowane, przypominają wręcz sporych rozmiarów show, ale w dzisiejszych czasach jest ogromne zapotrzebowanie na tego typu imprezy sportowe. Ludzie chcą się bawić, mają dość codziennych problemów, które chcą zostawić gdzieś z boku chociaż na pewien czas. Natomiast rywalizacja drużyn stoi na wysokim poziomie. Z pewnością mecze w Lidze Światowej dodają nam doświadczenia i tak bardzo potrzebnego ogrania. Możemy się sprawdzić ze słabszymi ekipami, jak i z tymi potentatami. Moim skromnym zdaniem porównując umiejętności, jesteśmy wśród tych drugich. Dla mnie jako zawodnika jest to duża szansa aby pokazać się z jak najlepszej strony zarówno trenerowi jak i publiczności, aby udowodnić, że umiem grać w siatkówkę i warto na mnie stawiać.
– W pierwszym spotkaniu zagrał pan niezwykle skutecznie w drugiej części, popisując się dobrymi atakami, gorzej było w bloku, ale i tak należał pan do najskuteczniejszych w polskiej ekipie.
– Nie miałem bloków punktowych, aczkolwiek na bloku poruszałem się stosunkowo dobrze. Wpływ na nierówną grę miała sala i publiczność w Warnie. Ja grałem tu po raz pierwszy, byłem przez kolegów uprzedzony o dość szowinistycznej publiczności w Bułgarii, a do tego ta temperatura… na zewnątrz ponad 40 stopni, a w hali istna „masakra”, po prostu sauna.
– Czyli Bułgarzy zagotowali was trochę?
– Może nie zagotowali, ale nie czułem się tak pewnie. Dopiero gdy już się wstrzeliłem w swój rytm gry, to wtedy było mi obojętne, co się dzieje na trybunach, ale wcześniej niesamowita atmosfera mnie nieco usztywniła. Fakt faktem, że w Polsce takiego rodzaju dopingu nie ma, nie ważne kto stoi po drugiej stronie siatki, tak samo serdecznie się go wita. Bułgarzy mają inny styl kibicowania i temperament. Nie ganię ich za to, ale im szybciej się każdy z tym rodzajem dopingu oswoi tym lepiej. Godzinę przed meczami trybuny były wypełnione do ostatniego miejsca, to też jest niesamowite, robi wrażenie i głośne buczenie, gwizdy na przywitanie. Na szczęście nie zrobiło to na naszej grze większego wrażenia.
– Jakie warunki zaoferowali wam Bułgarzy?
– Nie mieliśmy powodów do narzekania. Jedzenie i warunki w hotelu było bardzo dobre. W hotelu był basen. Mogliśmy dziennie pływać 30 minut, ale prawie każdy z nas wolał ten czas poświęcić na odpoczynek w pokoju. Czujemy już zmęczenie, tego się nie da ukryć, ani oszukać organizmu.
Więcej w "Sporcie"
źródło: sport.pl