Katarzyna Mroczkowska przeczy stereotypowi, że wegetarianie mają mniej energii niż osoby jedzące mięso. Świadczy o tym choćby ostatni sezon w PlusLidze Kobiet, w którym była najlepiej punktującą zawodniczką (zdobyła 510 pkt. w 27 meczach).
Kolejny ciekawy sezon za pasem, początek 24 października, ale za Panią – zdaje się – nie mniej ciekawe wakacje.
– Zawsze bardzo chciałam zobaczyć Indie i marzenie się spełniło. Wspólnie z Violą Szkudlarek spędziłyśmy miesiąc na północy tego kraju, w miejscowości McLeod Ganj. Tam właśnie mieści się centrum życia społeczności tybetańskiej na wygnaniu. Spotykałyśmy różnych ludzi. Część była niepiśmienna, a część mówiła po angielsku, więc dowiedziałyśmy się kilku ciekawych rzeczy. Jedna pani sprzedawała plecione bransoletki na rękę, a przy sobie miała wypisaną po angielsku kartkę, z której wynikało, że uciekła z Tybetu, a rozprowadzaniem tych bransoletek zarabia na życie. Jedna kosztowała 20 rupii, na nasze 1-1,5 zł, a więc można sobie wyobrazić, w jakich warunkach się tam żyje. Mnie ten Tybet bardzo interesuje i będę pisała pracę magisterską o wydarzeniach, które miały miejsce przed igrzyskami w Pekinie.
I nigdy nie jada pani mięsa. Długo już tak?
– Jakieś pięć lat. Kiedy byłam kontuzjowana, miałam więcej czasu, żeby się sobą zająć. No i postanowiłam spróbować wegetarianizmu. Trochę ze względów etycznych, a trochę z religijnych, bo interesuję się buddyzmem. Zaczęłam dużo czytać o żywieniu i myślę, że jestem dużo bardziej świadoma tego, co dobre.
Nie ma z tego tytułu kłopotliwych sytuacji przy okazji meczów wyjazdowych?
– Zazwyczaj pan Darek Gintowt albo Ewa Naryniecka dzwonią, by zamówić dla mnie danie wegetariańskie. Bywa jednak, że czeka na mnie ryba, która takim daniem nie jest i wtedy kuchnia się dziwi. Raz było tak, że wegetariański posiłek nie został chyba zamówiony, więc dostałam normalny, mięsny. Poprosiłam o coś wegetariańskiego i po 20 minutach przyniesiono mi… rybę. Zjadłam więc coś dopiero po upływie kolejnych 20 minut.
A z czego czerpie Pani energię?
– No właśnie węglowodanów dużo nie jadam. Ale czuję się dobrze i niczego mi nie brakuje.
Grała Pani w ostatnich ME (2001), w których Polki nie dostały się do czwórki. Dlaczego wtedy nie wyszło? W składzie była przecież m.in. Małgorzata Glinka.
– Zajęłyśmy szóste miejsce, a czemu? Trudno powiedzieć. Wtedy jeszcze polska siatkówka może nie była w ogonie, ale gdzieś pośrodku europejskiej hierarchii. Wtedy dopiero zaczęłyśmy się pojawiać na wielkich imprezach. W 2002 roku na MŚ grałyśmy pierwszy raz po długiej przerwie.
No a teraz, po 5-letniej przerwie, Gwardia zagra w europejskich pucharach. Z Azerrailem Baku.
– Byłam już w Baku z Centrostalem Bydgoszcz na Pucharze Top Teams. Bardzo bym chciała wygrać ten dwumecz, by Wrocław jakoś zaistniał, bo gry zespołowe tu kuleją. Coraz więcej drużyn wypada z obiegu.
Rozmawiał Wojciech Koerber
Więcej w Gazecie Wrocławskiej
źródło: Gazeta Wrocławska, naszemiasto.pl